Warszawianin. Kalendarz Familijny
Pro domo sua
Oddając po raz pierwszy pod światły sąd czytającej publiczności niniejszy „Kalendarz”, zmieniony, przerobiony, zreformowany niejako, wypada mi na samym zaraz wstępie omówić przedmiot ten kilką chociaż słowy[1].
Owóż „Warszawianin”, liczący dzisiaj 13. już rok istnienia, nieszczególną ma przeszłość za sobą, skutkiem czego tak prasa periodyczna, jako też i czytający ogół nieprzychylny sobie o nim sąd wyrobił. Sąd odbił się niejednokrotnie już takimże echem w szpaltach pism krajowych. Zdanie wyrzeczone o nim redukowało się mianowicie do następujących wywodów: że artykuły w nim pomieszczone były nad wyraz liche i Bóg wie skąd czerpane, że nie miały one żadnej myśli przewodniej, że obrobienie ich stylowe i w ogóle język były haniebne, że drzeworyty raczej do bohomazów były podobne, słowem – że część literacka „Kalendarza” była niższą wszelkiej krytyki.
Aby, o ile możności, zapobiec na przyszłość podobnemu nieprzychylnemu orzeczeniu, podajemy w bieżącym roczniku prace znanych w literaturze lub dziennikarstwie pisarzy, związane przy tym wewnętrznie organiczną niejako całością, przy doborze których szczególniejsze dane było baczenie na to, iżby treść ich odpowiadała tytułowi „Warszawianina”, aby takowy do tysiąca rodzin miast bezmyślnej pustoty i trujących zarodków wnieść raczej zdołał szlachetne pierwiastki: piękna i dobra, jak to właśnie Familijnemu Kalendarzowi przystoi. Drzeworyty też powierzono do wykonania zdolnym rysownikom[2]. Słowem, postarałem się sumiennie wywiązać z przyjętego na się zobowiązania.
Samo się jednak przez się rozumie, że żadnych nadzwyczajnych rzeczy ani też tym bardziej doskonałości żadnych nikt od nas żądać nie może i nie powinien; na to albowiem znaczne koszta nakładu obok zbyt niskiej ceny niniejszego wydawnictwa żadną miarą nie pozwalają. Zapewnić tylko możemy łaskawych czytelników, że dążeniem naszym jedynym na przyszłość, da Bóg, będzie postawić „Warszawianina” na tej stopie, aby stał się on przyjemną, a zarazem użyteczną lekturą w pałacu „możnych” i w chatkach „maluczkich” i aby w przybliżeniu chociaż spełnić on mógł to zadanie, jakie tak skromne na pozór, a w gruncie rzeczy ważne i niemałoznaczne wydawnictwo kalendarzowe ma do spełnienia.
I w tym też celu upraszamy krytykę o radę, wskazówki i światłą pomoc w skromnej pracy naszej; żywimy albowiem to niepłonne przekonanie, że działanie krytyki, choćby najsurowszej, byle tyko niepodyktowanej prywatą, a przeciwnie, życzliwością nacechowanej – najlepsze zawsze owoce wydać może.
W końcu żałować nam istotnie przychodzi, że z powodu opóźnienia w dostarczeniu nie zdołaliśmy zużytkować udzielonych nam do zamieszczenia cennych prac kilku zasłużonych pisarzy naszych, z pomiędzy których na szczególne wyróżnienie zasługuje artykuł profesora tutejszego Uniwersytetu, Dra Wisłockiego, traktujący o tak ważnej kwestii, jaką są kąpiele pod względem higienicznym, a który w przyszłym dopiero, da Bóg szczęśliwie doczekać, roczniku „Warszawianina” czytelnikom naszym podać nie mieszkamy[3].
W Warszawie, dnia 26 lipca 1881 roku
Przypisy
- Jakub Goldszmit redagował tę publikację w latach 1882–1885, o czym informuje napis na okładkach; wcześniej redaktorami były osoby anonimowe. Część kalendarzowa pozostawała taka jak w „Kalendarzu Domowo-Gospodarskim”. Powtarzał się dział ogłoszeń i reklam (wśród nich informacja o księgarni nakładowej Elizy Orzeszkowej z wyszczególnieniem jej publikacji). A także wykaz dzieł własnych Goldszmita wydawanych w jego wydawnictwie pod adresem Elektoralna 7a
- „Familijny” charakter tego kalendarza podkreślała rycina na okładce: rodzina zebrana wokół stołu, z dwojgiem dzieci na ręku, dwójka starszych trzyma planszę z cyframi roku. Nazwiska autora nie podano.
- Wymienionego artykułu nie znaleźliśmy w kolejnych rocznikach „Warszawianina”. Być może mowa o Ignacym Wisłockim, zoologu, profesorze Szkoły Głównej i Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego.
Bibliografia
„Warszawianin. Kalendarz Familijny”, pod redakcją Jakóba Goldszmita, 1882, s. 21–22.