Humor
Józef Bachórz

Humor
Józef Bachórz

Choć Lalka jest powieścią z przejmującym finałem i niemało w niej goryczy, to wśród dramatycznych wydarzeń akcji wiele jest chwil podszytych humorem. Budziły one dezaprobatę krytyki pozytywistycznej. Życzliwy Prusowi Józef Kotarbiński pisał, że czasami […] obok malowideł w szerokim stylu wetknie autor humorystyczne obrazki pełne werwy, śmieszące do rozpuku, ale trochę szarżowane i karykaturalne, a Leon Okręt wspominał o scenach z dosyć rażącą wesołością. Takie opinie odzwierciedlały częste wśród krytyków przekonanie, któremu dał wyraz „papież” pozytywizmu – Aleksander Świętochowski – gdy prezentując sylwetkę twórcy Lalki pisał, że jako współpracownik „Kuriera Warszawskiego” nabył on skłonności do „bawienia tłumu” i przepysznym humorem felietonisty polewał ulice, wymiatał rynsztoki, czyścił podwórza, karcił dorożkarzy, porządkował ogrody [tzn. parki w rodzaju Łazienek] i ze swobodą Satyra prawił o kobietach. Ten ostatni a bardzo ulubiony przedmiot, którego tłuste oczka pływają dotychczas w Kronikach, ściągał na dowcipnisia wielokrotnie publiczne i prywatne nagany. W końcu – powiadał Świętochowski – Prus coraz bardziej wykształcał swój dowcip w kierunku owych zręcznych łechtań i zyskiwał przywileje, które w całej polskiej prasie on jeden posiada. Wprawdzie Świętochowski docenił „świetny humor” w „Pamiętniku starego subiekta”, ale w sumie ujmował tę zaletę jako wątpliwą rekompensatę za niedostatek w Lalce głębi myśli i oryginalności. Zresztą dowcip i „humoryzm” nie miały dobrej opinii w Polsce XIX-wiecznej, bo śmiech uważano za niestosowny w sytuacji niewoli, toteż po powstaniu listopadowym karcono Fredrę za komedie, autorowi zaś III części Dziadów wyrzucano „ton” Pana Tadeusza: niewłaściwy, bo za lekki. Na krytykę Świętochowskiego Prus się obruszył. Etykietę zabawiacza publiczności i wesołka uznał za obraźliwą. W eseju polemicznym Słówko o krytyce pozytywnej (1890) demaskował jako błąd mieszanie skłonności do konceptów, błaznowania i dowcipu – z humorem. Dowcip – tłumaczył w Słówku – jest tylko „tworem fantazji”, pomysłowości, zręczności umysłu. Czymś innym jest humor, który Prusa traktuje jako rodzaj postawy filozoficznej i kategorii estetycznej, polegającej nie na tworzeniu kombinacji fantastycznych, nie na grze wyrazów, ale na sumiennym oglądaniu rzeczy co najmniej z dwu stron: dobrej i złej, małej i wielkiej, ciemnej i jasnej. Dla optymisty każdy człowiek jest «porządny», dla pesymisty każdy człowiek jest «podejrzany», humorysta zaś, który bada ludzi wszechstronnie, w każdym człowieku widzi coś porządnego i coś łajdackiego. Humorysta w wielkim stylu, taki jak Szekspir i Dickens, obserwuje wszystko i wszystkich z pobłażliwym spokojem. Nie uznaje żadnych dogmatów, nie uważa nic za konieczne ani za niemożliwe, lecz tylko za prawdopodobne. W stosunku do natury trzyma się on tej granicy, z której równie dobrze widać namacalne fakta rzeczywistości, jak i mistyczne cienie nadzmysłowego świata. Ta definicja – gdyby uzupełnić ją o pierwiastki komizmu i pobłażliwość dla uśmiechu – jest bliska dzisiejszemu jego pojmowaniu humoru (podobnie definiuje to pojęcie A. Okopień-Sławińska w Słowniku terminów literackich). W takim ujęciu postawa humorysty staje się warunkiem dojrzałości widzenia świata i ujawnia się od samego początku Lalki wyrozumiałością dla ludzkich słabostek i grzechów. Nie ma w tej powieści ani jednej postaci idealnej. Miewa chwile słabości z przymieszką śmieszności Wokulski, traktowany w narracji trzecioosobowej z rzeczową sympatią, a w „Pamiętniku starego subiekta” z serdecznością, ale w tym „Pamiętniku” Rzecki nie przemilczy mu tarapatów małżeńskich po ożenku z Małgorzatą primo voto Minclową. Nawet przezacna prezesowa Zasławska – bogata i krewna dwóch „jenerałów” – wspominając swoją wielką miłość i ubożuchnego kapitana Wokulskiego – wzdycha: No i rozdzielono nas… Może też byliśmy zanadto cnotliwi…Ale cicho!… cicho… – dodała, śmiejąc się i płacząc. – Takie rzeczy wolno mówić kobietom dopiero w siódmym krzyżyku. Wielki serial różnolitości humoru w Lalce, często przemieszanego z liryzmem, odbywa się za sprawą „Pamiętnika starego subiekta”. Przesuwają się tu przed oczyma czytelnika kapitalne typy dawnej Warszawy, jak stary grenadier legionowy, który ozdobił pokój sześcioma portretami Napoleona, jego kolega, który trochę lubił anyżówkę, i pan Raczek, który ożenił się na starość, żeby mu żona smarowała plecy. Znajdą się w „Pamiętniku” obrazki ze sklepu i domu starego Mincla, są znakomite partie humorystyczno-komiczne, jak studenckie błazenady w kamienicy nabytej przez Wokulskiego i sceny z sądu z udziałem baronowej Krzeszowskiej, przed którą jeden ze studentów udaje trupa. Znajdą się we wspomnieniach Rzeckiego obficie rozsiewane dowody jego autoironii, wrażliwości na przeróżne odmiany komizmu i dowcipu, w tym także groteski, jak kapitalne powiedzonka Jana Mincla, wymyślającego od złodziei bratu, któremu nawet pies porządny nie powinien podawać ręki, a potem ostrzegającego przed nim, bo to kuglarz, któremu oswojony orzeł napluł w kapelusz. Na usługach humoru znajdują się również wtręty komizmu szyderczego i sarkastycznego (celuje w nim doktor Szuman), rubaszności (spostrzeżenie Rzeckiego o rządcy Wirskim, któremu iskrzą się oczy na wspomnienie pani Stawskiej: ze szlachtą jest tak: do nauki ani do handlu nie ma głowy, do roboty go nie napędzisz, ale do butelki, do wojaczki i do sprośności zawsze gotów, choćby nawet trumną zalatywał. Paskudniki!). Także i poza Pamiętnikiem starego subiekta trwa suita humoru od początku do końca powieści. W rozdziale I (Jak wygląda firma J. Mincel i S. Wokulski przez szkło butelek) poznajemy plotki piwoszów o głównym bohaterze, nie irytując się na plotkarzy, a w rozdziale II (Rządy starego subiekta) śledzimy przebieg dnia pracy w sklepie, urozmaicany docinkami subiektów i sporem Rzeckiego z Lisieckim o wyższości siwizny nad łysiną. Potem będą rozdziały zasobne w sceny humorystyczne, a czasem przydarzą się ujęcia satyryczne, te jednak wiążą się z figurami salonowych pasożytów w rodzaju Rydzewskiego i Pieczarkowskiego A i w końcówce ostatniego rozdziału Lalki też się nie obędzie z osobliwego wtrętu tragifarsowego, gdy Rzecki stwierdza, że jest śledzony z polecenia podejrzliwego Szlangbauma, zamyka na klucz ukrytego w sklepie subiekta Gutmorgena, któremu się trochę niedobrze zrobiło, i wybiega od uwięzionego „strażnika” ze słowami: Posiedźże sobie do rana, kiedy ci niedobrze!… I zostaw pamiątkę swemu pryncypałowi. Nie ulega kwestii: Prus traktuje humor jak niezbywalny składnik realistycznego obrazu życia.

Ironia; → Studenci.

Bibliografia

  1. B. Prus, Słówko o krytyce pozytywnej (1890), w: T. Sobieraj, Prus versus Świętochowski. W sporze o naukową krytykę pozytywną i „Lalkę”, Poznań 2008.
  2. A. Świętochowski, Aleksander Głowacki [Bolesław Prus] (1890), tamże; Z. Szweykowski, Twórczość Bolesława Prusa, wyd. II, Warszawa 1972.