Magdalena Tulli: Kobiety, Żydzi i Nieszczęśliwy Kraj
Magdalena Tulli

Wydaje się, że Lalka całkiem nieźle wytrzymała próbę czasu. Jeśli nie do końca, to nie z powodu tego, jak jest napisana – konstrukcję ma jak na datę powstania dość nowoczesną – tylko dlatego, że tymczasem coś się stało ze światem. Świat ma za sobą dwie wojny, jakie nie pomieściłyby się w głowie bohaterom Prusa ani jego czytelnikom, poza tym wchłonął pomysły w rodzaju psychoanalizy i egzystencjalizmu, krótko mówiąc, jeśli za czasów Lalki był nieco przewrotny, potem stał się przewrotny do kwadratu, do tego stopnia, że tamta staromodna przewrotność wydaje nam się dziś prostoduszna i naiwna. Zajmę się tym, czego ciekawego dziś można się z Lalki dowiedzieć.
A najpierw tym, czego nie można się dowiedzieć. Na przykład nie można się dowiedzieć, że władzę w kraju, w którym toczy się akcja, sprawuje car rosyjski. Należy użyć wiedzy zdobytej gdzie indziej, żeby rozumieć, dlaczego Wokulski mimo swoich zdolności nie ukończył studiów i dlaczego ma odmrożone ręce (które w oczach panny Izabeli są czymś niemile pospolitym), dlaczego brakowało mu szlacheckich papierów i musiał za nie zapłacić. Dlaczego Rzecki ma obsesję na punkcie Napoleona i jego potomków oraz po co zaciągnął się niegdyś do w węgierskiej piechoty. Cudzoziemiec nie zgadłby, czego tym wszystkim ludziom brakuje do szczęścia, skąd w nich tyle niepokoju i rozdrażnienia. Prus tego nie wyjaśnia. Nie pisał Lalki dla cudzoziemca i cudzoziemiec mu odpłacił pięknym za nadobne: nie przeczytał. Trudno się z Lalki dowiedzieć czegokolwiek o poglądach autora. Postacie rozprawiają o polityce i gospodarce, ujawniają swoje podejście do kwestii kobiecej albo żydowskiej. Autor, prezentując galerię postaw, nie zdradza, które z nich podziela, choć czasem ironiczny ton może wskazywać, których postaw nie podziela. Jedyne komentarze autorskie to kilka dyskretnie wtopionych w tekst, przejmujących uwag o pustce życia.

Akcja toczy się w roku 1879. Żebyśmy lepiej sobie wyobrazili, co to znaczy, warto wspomnieć, że dopiero za czterdzieści lat Polska odzyska niepodległość. Większość bohaterów tego sukcesu nie dożyje. Prawie dwadzieścia lat minęło od powstania styczniowego, niespełna dziesięć od wojny francusko pruskiej, a od czasów Pana Tadeusza, czyli „O roku ów”, prawie siedemdziesiąt lat. Wypadki mają więc miejsce w najgłębszych ciemnościach ciągnącej się bez końca niewoli, w czasie, kiedy nikt już nie pamięta wolności i nikomu wolność jeszcze się nie śni.
W powieści wielokrotnie pada słowo „kraj” a postacie dyskutują o tym, co jest dobre lub niedobre dla „kraju”. Tym „krajem” w sensie emocjonalnym jest Polska, ale w sensie administracyjnym to „kraj przywiślański”, a Warszawa jest prowincjonalnym miastem garnizonowym na zachodnich krańcach imperium.

Jest to kraj nieszczęśliwy, lecz także jedyny, jaki mają bohaterowie. W każdym innym miejscu będą się czuli obco. Choć przywiązanie do kraju nie jest polską specjalnością, odczuwają je również Anglicy, Francuzi, Niemcy i wszyscy pozostali, bohaterom powieści wydaje się on czymś absolutnie niezbędnym do życia.
Nieraz jak dziecko wołałem przez sen: „ ja chcę do kraju!…” – zapisuje stary subiekt w swoim pamiętniku. Wokulski, wypytywany przez Rzeckiego, mówi o tęsknocie, która zżerała go podczas podróży po obczyźnie: – Za czym? No… za wszystkim… za krajem…
Oprócz przywiązania, mieszkańcy tego kraju mają wobec swojej ojczyzny obowiązki, a można by powiedzieć, że właśnie te obowiązki wyznaczają miarę ich przywiązania. Są one przy tym dość nieokreślone, to znaczy sprowadzają się do głoszenia pewnych opinii i prezentowania pewnych postaw. Powstania zostały przegrane, wszystko już stracone, toteż żadne działanie, jak się wydaje, nie ma sensu, pozostają tylko emocje.
Pan Tomasz [Łęcki]jest jedynym arystokratą, który pojął swe obowiązki względem kraju i spełnia je sumiennie. [To znaczy od dziewiątej do dwunastej gra w karty w Resursie Kupieckiej – a więc ze względów patriotycznych brata się z niższą kastą].

Pani baronowa Krzeszowska wybiera neseserki w sklepie Wokulskiego:
Powiedz mi pan – mówiła dama do Klejna podniesionym głosem – czy wam nie
wstyd zwozić tak kosztowne drobiazgi, kiedy kraj jest zrujnowany?…
Obowiązkiem mieszkańców tego kraju jest rozpaczać. Mówi książę, który jest wyrazicielem poglądów swojej sfery: – Mnie zresztą nie obchodzą fabrykanci, ale kraj, nasz kraj, biedny kraj…
I gdzie indziej, też o księciu: Zwołać sesję, zachęcić do przedsiębiorstwa i cierpieć, wciąż cierpieć nad nieszczęśliwym krajem, oto jego zdaniem były obowiązki obywatela.
– Czy jednak rozważyłeś pan tę kwestię [chodzi o handel tanimi rosyjskimi tkaninami] jako obywatel?… – rzekł książę ściskając go [Wokulskiego] za rękę – My już tak niewiele mamy do stracenia….

I w innym miejscu: Więc aby uniknąć wstydu dla siebie, bywał i nawet zwoływał do swego mieszkania rozmaite sesje, wydawał po dwadzieścia pięć i po sto rubli na akcje rozmaitych przedsiębiorstw publicznych, nade wszystko zaś – ciągle martwił się nieszczęśliwym położeniem kraju; a każdą mowę swoją kończył frazesem:
– Bo, panowie, myślmy najpierw o tym, ażeby podźwignąć nasz nieszczęśliwy kraj… Sformułowanie „nasz nieszczęśliwy kraj” pada na kartach Lalki kilkanaście razy razy.
Koncept „nieszczęśliwego kraju” okazuje się całkiem obcy francuskiemu dorożkarzowi: Polska? Piękny kraj… bogaty kraj… Naprzód, Lizetka!…

Kraj jest więc nieszczęśliwy, ale i naród jest nieporadny, zgnuśniały, pozbawiony energii i woli. Jego mieszkańcom być może czegoś brakuje: Na dostawach bogacą się tylko Żydzi i Niemcy; nasi do tego nie mają głowy – mówi pan Deklewski, który spotyka się z Rzeckim przy piwie. Wracając do tematu, który nam przerwano, czy nie sądzisz pan, że dobrze byłoby założyć w kraju polską fabrykę tanich tkanin?… [pyta książę]. Wokulski potrząsnął głową. – Wątpię, ażeby się to udało – odparł. – Trudno myśleć o wielkich fabrykach tym, którzy nie mogą zdobyć się na małe ulepszenia w już istniejących…
I Bóg wie, co by dla kraju mógł zrobić taki jak on człowiek, gdyby na każdym kroku nie usuwano mu schodów, a on nie musiał tracić czasu i sił na samo wydzieranie się do nowych stanowisk. – notuje Rzecki.

Lalki można się też dowiedzieć, jak współcześni Prusa rozumieli patriotyzm. Rzecki wspomina o epizodycznej postaci określonej jako „solidny kupiec”: jakkolwiek jestem eks-porucznikiem węgierskiej piechoty, nie mogę jednak pojąć: czym perkaliki niemieckie są lepsze od moskiewskich? Ale z moim kupcem nie było gawędy. W taki sposób bestia podnosił brwi, tak ruszał ramionami, a tak rozkładał ręce, iż w końcu pomyślałem, że on jest wielki patriota, a ja gałgan, choć w tym czasie, kiedy on nabijał kieszenie rublami i imperiałami, mnie paręset kul przeleciało nade łbem…
Wokulski otwiera listy, w których znajduje obraźliwe insynuacje. Jeden nazywał go zdrajcą, inny fagasem, który tak wprawił się do służby u Hopfera, że dziś dobrowolnie wdziewa na siebie liberię. A w innym miejscu coś jeszcze bardziej znajomego: – O!… że też my zawsze kogoś musimy posądzać albo o zdradę kraju, albo o złodziejstwo!

„Nieszczęśliwy kraj” wraz ze swoimi porządkami ma właściwości toksyczne. Gnuśność i bezsiła staje się w końcu udziałem Wokulskiego, który traci swoją niespożytą energię:
Na co to strwonił siły i życie?… Na walkę z otoczeniem, do którego nie przystawał. Gdy miał ochotę uczyć się, nie mógł, ponieważ w jego kraju potrzebowano nie uczonych, ale – chłopców i subiektów sklepowych. Gdy chciał służyć społeczeństwu, choćby ofiarą własnego życia, podsunięto mu fantastyczne marzenia zamiast programu, a potem – zapomniano o nim. Gdy szukał pracy, nie dano mu jej, lecz wskazano szeroki gościniec do ożenienia się ze starszą kobietą dla pieniędzy. Gdy nareszcie zakochał się i chciał zostać legalnym ojcem rodziny, kapłanem domowego ogniska, którego świętość wszyscy dokoła zachwalali, postawiono go w położeniu bez wyjścia. Tak, że nie wie nawet, czy kobieta, za którą szalał, jest zwykłą kokietką o przewróconej głowie, czy może taką jak on zbłąkaną istotą, która nie znalazła właściwej dla siebie drogi. Sądząc jej czyny, jest to panna na wydaniu, która szuka najlepszej partii; patrząc w jej oczy, jest to anielska dusza, której konwenanse ludzkie spętały skrzydła.

Tu dochodzimy do następnej istotnej kwestii, czyli do kwestii kobiecej.
Można mówić o kobietach w kategoriach oczekiwań albo w tonie stwierdzenia faktów i będą to dwie nieprzystające do siebie historie. Pierwsza o aniołach, druga o oszustkach.
Zacznijmy od oczekiwań.
Spostrzegł również [Wokulski], że pani Stawska nigdy nie zajmuje się sobą. Kiedy skończy ze sklepem, myśli o Heluni, służy matce, troszczy się interesami służącej i mnóstwa ludzi obcych, po największej części biedaków, którzy niczym odwdzięczyć się jej nie mogli. Gdy zaś i tych kiedy zabrakło, wówczas zagląda do klatki kanarka, ażeby mu zmienić wodę albo dosypać ziarna. „Anielskie serce!…- myślał Wokulski. W innym miejscu stwierdza, że pani Stawska to „kobieta doskonała”. W ogóle biorąc, kobiety są szlachetniejsze od mężczyzn; nie tylko mniej spełniają występków, lecz i poświęcają się nierównie częściej od nas. – myśli sobie Wokulski.
A to mówi książę: – Szanowna kuzynko, trzymasz w ręku niezwykłego ptaka… Trzymajże go i pieść tak, ażeby wyrósł na pożytek nieszczęśliwemu krajowi…
– Więc według pana nie jest zasługą pielęgnowanie delikatniejszych uczuć i wykwintniejszych obyczajów? – pyta panna Izabela. A Wokulski odpowiada:
– Owszem, jest, ale taką rolę w społeczeństwie odgrywają kobiety. Im natura dała tkliwsze serca, ruchliwszą wyobraźnię, subtelniejsze zmysły, i one to […] utrzymują w życiu codziennym wykwintność, w obyczajach łagodność, a nawet umieją budzić w nas najwznioślejsze uczucia. Tą lampą, której blaski ozłacają drogę cywilizacji, jest kobieta.
Kolej teraz na konfrontacje z rzeczywistością:
Doktor Szuman do Wokulskiego: Każą ci szukać ideałów, samemu być idealnym ascetą i nie tylko wypełniać, ale nawet wytwarzać jakieś sztuczne warunki. A co z tego wynika w rezultacie?… Że mężczyzna, zwykle mniej wytresowany w tych rzeczach, staje się łupem kobiety, którą tylko w tym kierunku tresują. I otóż cywilizacją naprawdę rządzą kobiety!…
I Szuman w innym miejscu: jeżeli mężczyzna pod względem duchowym jest muchą, to kobieta jest jeszcze gorszą muchą, gdyż pozbawioną łap i skrzydeł. Wychowanie, tradycja, a może nawet dziedziczność, pod pozorem zrobienia jej istotą wyższą, robią z niej istotę potworną. I ten próżnujący dziwoląg, ze skrzywionymi stopami, ze ściśniętym tułowiem, czczym mózgiem, ma jeszcze obowiązek wychowywać przyszłe pokolenia ludzkości!… Cóż więc im zaszczepia.?…

Kobieta jak dobra, to dobra, ale jak się rozwydrzy, niczym diabeł – stwierdza prosto z mostu rzemieślnik Węgiełek.

– Boże miłosierny! – zawołał [Wokulski] – a kiedyż ja się wyplączę z tych babskich stosunków? […] Zabawny kraj, gdzie baby trzymają pierwsze skrzypce i gdzie nie ma żadnych innych interesów, tylko szczęśliwa albo nieszczęśliwa miłość!
Niechaj nas Bóg zachowa od damskiej klienteli. Ja może dlatego nie mam odwagi do małżeństwa, że ciągle widuję damy w sklepie. Stwórca świata formując cud natury, zwany kobietą, z pewnością nie zastanowił się, jakiej klęski narobi kupcom – żartuje protekcjonalnie Rzecki.
Pani Meliton do Wokulskiego: – Szkoda pana – powtórzyła. – Sama jestem kobietą i wiem, że kobiet nie zdobywa się ofiarami, tylko siłą. A w innym miejscu pisze do Wokulskiego tak: Pamiętaj Pan: kobiety tak lubią być ściskane, że dla spotęgowania efektu trzeba je niekiedy przydeptać nogą. Im zrobisz Pan to bezwzględniej, tym pewniej cię pokocha.” Dalej, w tym samym liście: „Kobiety są niewolnicami tylko tych, którzy potrafią je mocno trzymać i dogadzać ich kaprysom.
Ażeby nad kobietami odnosić wielkie zwycięstwa, trzeba być w miarę impertynentem i w miarę bezczelnym mówi Wokulskiemu Rzecki.
Ach, jakiż podły gatunek zwierząt te baby!… Bawią się nami, choć ograniczony ich mózg nawet nie jest w stanie nas pojąć… – to mówi Ochocki, jedna z najsympatyczniejszych postaci Lalki. A w innym miejscu rozwija temat: Dalibóg, nie znam ani jednej kobiety, w której ciągłym towarzystwie nie zgłupiałbym w pół roku.

Nas nauczono widzieć w kobietach anioły i tak też je traktujemy. Jeżeli one jednak są przede wszystkim samicami, to my wydajemy się w ich oczach głupsi i niedołężniejsi, niż jesteśmy – mówi Wokulski do starego barona Dalskiego, oszukiwanego przez młodą narzeczoną.
W imieniu takiej rzadkości, jak kobiety zbuntowane, wypowiada się Wąsowska, nazywana przez narratora „wdówką”. Nazwisko jest znaczące, Wąsowska jest co prawda kobietą, ale nie z tych pokornych, nie w typie anioła. W przeciwieństwie do Pani Stawskiej chętnie zajmuje się sobą, a innymi o ile znajduje w tym przyjemność, w czym jest podobna raczej do mężczyzny, od którego nie wymaga się anielskich poświęceń. Na tym polega jej bunt. Co znamienne, właśnie ją jedną Ochocki traktuje z respektem: – Przysięgam, że spomiędzy znajomych mi dam jesteś pani jedyną kobietą, która naprawdę coś warta… I ten sam Ochocki przy innej okazji: Przecież dlatego kobiety wszędzie są niewolnicami, że lgną do tych, którzy je lekceważą. Ale Wąsowska nie posuwa się za daleko, nie mówi o buncie – zresztą bez statusu „wdówki” nie nie mogłaby sobie pozwolić nawet na taki, jakim jest odmowa „poświęceń” – tylko dość oględnie skarży się na niespójność oczekiwań wobec kobiet. Tak mówi do Wokulskiego: Kiedy kobieta, w pewnej epoce życia, marzy o idealnej miłości, wyśmiewacie jej złudzenia i domagacie się kokieterii, bez której panna jest dla was nudna, a mężatka głupia. A dopiero gdy dzięki zbiorowym usiłowaniom pozwoli prawić sobie banalne oświadczyny, patrzeć słodko w oczy, ściskać za ręce, wówczas z ciemnego kąta wyłazi jakiś oryginalny egzemplarz w kapturze Piotra z Amiens i uroczyście wyklina kobietę stworzoną na obraz i podobieństwo Adamowych synów.
Obecność Wąsowskiej jest nieoceniona, bo właśnie z nią bohaterowie mogą prowadzić podobne dyskusje. Na pewno nie z trzpiotkami, głupimi gęśmi albo anielicami. Wokulski mówi do niej tak: Pani łaskawa, nie udawajmy, że się nie rozumiemy. Pani wie, że dla mężczyzny kochającego kobieta jest świętością jak ołtarz. Słusznie czy niesłusznie, ale tymczasem tak jest. Otóż jeżeli pierwszy lepszy awanturnik zbliża się do tej świętości jak do krzesła i postępuje z nią jak z krzesłem, a ołtarz prawie zachwyca się podobnym traktowaniem, wówczas… pojmuje pani?… Zaczynamy przypuszczać, że ów ołtarz jest naprawdę tylko krzesłem. Jasno się wytłumaczyłem?
Autor nie przepuścił okazji, żeby zderzyć racje Ochockiego i Wąsowskiej:
Ach, te kobiety z ich obrzydliwą kokieterią…
– Wasza jest mniej obrzydliwa? – spytała pani Wąsowska.
– Nam wolno.
– Wam wolno… pyszny sobie!… – oburzyła się. – I to mówi człowiek postępowy, w wieku emancypacji!.:.
– Niech licho weźmie emancypację! – odparł Ochocki. – Piękna emancypacja. Wy chciałybyście mieć wszystkie przywileje: męskie i kobiece, a żadnych obowiązków… Drzwi im otwieraj, ustępuj im miejsca, za które zapłaciłeś, kochaj się w nich, a one…”
Wokulski wyrazi się okrutnie: „Trzeba było poznawać kobiety nie przez okulary Mickiewiczów, Krasińskich albo Słowackich, ale ze statystyki, która uczy, że każdy biały anioł jest w dziesiątej części prostytutką”
Znajduje jednak ciekawe rozwiązanie problemu: „Gdy kobieta nie będzie potrzebowała udawać miłości ani kokietować wszystkich, wówczas od razu odsunie tych, którzy jej nie są mili, i pójdzie za tym, który jej przypada do gustu. Wówczas nie będzie oszukiwanych ani oszukujących, stosunki uporządkują się w sposób naturalny.” – Ale zwróćmy jednak uwagę na sformułowanie „pójdzie za tym, który…
, a wtedy rozwiązanie Wokulskiego pokaże nam swoje raczej ciasne granice.

Żydzi, zwani Żydkami zawsze kiedy występują anonimowo, a Żydami tylko pod nazwiskiem, to osobny wielki i ciekawy temat Lalki.
Przynależność do kategorii Żydów może zresztą zastąpić nazwisko: Z tym wszystkim powtarzam, że sklep wasz kupują Żydzi…
– Jacy Żydzi?
– Diabeł ich wie: Szlangbaumy, Hundbaumy, czy ja ich zresztą znam!…
[Tu się Szprot dość pogardliwie bawi słówkami – Schlange to wąż albo żmija a Hund to pies].
Podobnież [to o Disraelim, który dostał od królowej angielskiej tytuł hrabiowski] dzisiejsi politycy co kwartał zmieniają wiarę: onegdaj wierzyli w Bismarcka, wczoraj w Gambettę, a dziś w Beaconsfielda, który niedawno był Żydkiem – pisze stary subiekt.
Żydki to określenie łagodne, bo mówi się także „parchy”. Gdy zaś Wokulski odszedł, [lokaj zadłużonego u Żydów Łęckiego] powypychał Żydów za drzwi mówiąc: – Poszły parchy!… Won!…
Z pewnego puntu widzenia kwestia żydowska przypomina kwestię kobiecą. Zwróćmy uwagę na to, jak poczciwy Rzecki, nie deklarujący się wcale jako antysemita w przeciwieństwie do swoich kompanów od kufla, mówi o młodym Szlangbaumie: Dawniej był potulny, dziś arogant i pogardliwy; dawniej milczał, kiedy go krzywdzono, dziś sam rozbija się bez powodu. Dawniej mianował się Polakiem, dziś chełpi się ze swego żydostwa. Dawniej nawet wierzył w szlachetność i bezinteresowność, a teraz mówi tylko o swoich pieniądzach i stosunkach.
Rzecki jest wyrazicielem nastawień społeczeństwa, ale złagodzonych, bo to człowiek dobry. Tak oto da się w skrócie ująć założenie, które przyświeca cytowanej wypowiedzi: Żyd, tak samo jak kobieta, powinien spełniać pewne dodatkowe wymagania. Nie każdemu wolno się awanturować i rozbijać. Żyd jest wtedy dobry gdy – tak jak kobieta – jest cichy i pokornego serca. Powinien milczeć, kiedy go krzywdzą. Liczy mu się na plus, jeśli garnie się do polskości, choć to jeszcze nie znaczy, że zostanie do niej dopuszczony. Ale w przeciwieństwie do kobiety, dzięki potulności nie będzie mu przypisane anielstwo. Jeśli spełni wszystkie warunki, może liczyć zaledwie na to, że jego nienarzucającą się obecność otoczenie jakoś ścierpi. Dobry Żyd musi się z tym pogodzić i do pewnego stopnia zidentyfikować się z tymi, którzy nim pogardzają. Musi trochę pogardzać sam sobą, jeśli szuka wspólnego języka z pogardzającymi.
Oto rozmowa Rzeckiego z doktorem Szumanem: – Cóż to, czy i pana ogarnia antysemityzm? [pyta Szuman] – Nie; ale co innego nie być antysemitą, a co innego służyć Żydom.
– Któż więc im będzie służył?… Bo ja, choć jestem Żyd, także nie wdzieję liberii tych parchów.

Jeszcze więcej mówi historia młodego Szlangbauma, który brał udział w powstaniu styczniowym, potem został zesłany na Syberię, gdzie zaprzyjaźnił się z Wokulskim. Rzecki w swoim pamiętniku relacjonuje scenę z cukierni:
– Nie lubisz pan lodów, panie Szlangowski? – Odpowiedział :- Lubię tylko kiełbasę, ale bez czosnku. Czosnku znieść nie mogę.
Czosnek i cebula, od których młody Szlangbaum się odżegnuje z taką energią, to warzywa symboliczne. Lisiecki mówi: – Zerwać z Żydami […] Bardzo dobrze robi szef wycofując się z tych parszywych stosunków. Nieraz aż wstyd wydawać reszty, tak pieniądze zalatują cebulą.
Szlangowski mimo swojego akcesu do polskości traci pracę w innej chrześcijańskiej firmie i przychodzi do Wokulskiego. – Stachu – rzekł pokornym głosem – utonę na Nalewkach, jeżeli mnie nie przygarniesz. – Dlaczego żeś od razu do mnie nie przyszedł? – spytał Stach. – Nie śmiałem… Bałem się, żeby nie mówili o mnie, że Żyd musi się wszędzie wkręcić.
Czy to wygląda na przewrażliwienie? Raczej nie, jeśli posłuchamy Lisieckiego, przy innej okazji: – Jak te kanalie Żydy cisną się na Krakowskie Przedmieście! Nie mógłby to parch, jeden z drugim, pilnować się Nalewek albo Świętojerskiej?
Albo Węgrowicz: Alboż to mało Żydów w Warszawie? Złożą się we trzech, bodaj w dziesięciu, i zaparszywią Krakowskie Przedmieście.
A właśnie na Krakowskim Przedmieściu znajduje się sklep Wokulskiego.
Młody Szlangbaum oczywiście wie, że niektórych kole w oczy jego obecność w tym sklepie. Sytuacja Żydów staje się coraz bardziej napięta. Rzecki notuje w pamiętniku: W ogóle, może od roku, uważam, że do starozakonnych rośnie niechęć; nawet ci, którzy przed kilkoma laty nazywali ich Polakami mojżeszowego wyznania, dziś zwą ich Żydami. Zaś ci, którzy niedawno podziwiali ich pracę, wytrwałość i zdolności, dziś widzą tylko wyzysk i szachrajstwo.
Ach, gdybym się nie bał, że mi dzieci zżydzieją, jednej chwili uciekłbym stąd na Nalewki… [mówi Szlangbaum, widząc tę zmianę.]
– Bo dlaczego, panie Henryku – spytałem go [relacjonuje stary subiekt w „Pamiętniku”] – raz się, do licha, nie ochrzcisz?..
– Zrobiłbym to przed laty, ale nie dziś. Dziś zrozumiałem, że jako Żyd jestem tylko nienawistny dla chrześcijan, a jako meches byłbym wstrętny i dla chrześcijan, i dla Żydów.
Źle nazywać się Szlangbaumem, źle Szlangowskim; źle być Żydem, źle mechesem… Noc zapada, noc, podczas której wszystko jest szare i podejrzane!
I takież będzie zakończenie historii młodego Szlangbauma:
Czyżby i on mnie posądzał i śledził?.. – błysnęło w głowie Szlangbaumowi [na temat Rzeckiego] i gniew go ogarnął. – Tak, ma ojciec rację…. Dziś wszyscy huzia! na Żydów. Niedługo już trzeba będzie zapuścić pejsy i włożyć jarmułkę…

Wokulski tym nastrojom nie ulega. Oto rozmowa w kręgu akcjonariuszy spółki do handlu z Rosją. Zaczyna Wokulski:  Tu zbiera się i przechodzi przez nasze ręce część towarów francuskich i niemieckich przeznaczonych dla Rosji, z czego moglibyśmy mieć pewne zyski, gdyby nasz handel…
– …nie znajdował się w ręku Żydów – wtrącił półgłosem ktoś od stołu, gdzie siedzieli kupcy i przemysłowcy.
– Nie – odparł Wokulski. – Zyski istniałyby wówczas, gdyby nasz handel był prowadzony porządnie.
Żadna z postaci nie ma dla Żydów więcej szacunku i zrozumienia niż on. A tak oto usprawiedliwia on to, co uchodzi za narodowe wady Żydów: W antyżydowskich prześladowaniach zginęły najszlachetniejsze jednostki, a zostały tylko takie, które mogły uchronić się od zagłady. I oto jakich mamy dziś Żydów: wytrwałych, cierpliwych, podstępnych, solidarnych, sprytnych i po mistrzowsku władających jedyną bronią, jaka im pozostała – pieniędzmi. Tępiąc wszystko, co lepsze, zrobiliśmy dobór sztuczny i wypielęgnowaliśmy najgorszych.
Szacunek Wokulskiego, jak widać, też ma swoje granice.
Wokulski w dobrym nastroju, szczęśliwy, bo dostał od Łęckiego zaproszenie na obiad, idzie ulicą: Uśmiechał się do piaskarza wiozącego swój towar nędznym
koniem w podługowatej skrzyni, a żebrząca wiedźma wydała mu się bardzo miłą staruszką; cieszył go świst rozlegający się w fabryce i chciał pogadać z gromadką rozkosznych malców, którzy ustawiwszy się na przydrożnym pagórku ciskali kamieniami na przechodzących Żydów.
Jeśli zastanawiamy się, skąd pochodzą dostępne nam zasoby pogardy, odpowiedź brzmi: sprzed stu pięćdziesięciu lat. Zachowane w stanie idealnym, jakby wyjęte z zamrażarki. A skąd się brały wtedy? Stąd, że nieszczęśliwy kraj naprawdę był nieszczęśliwy, cierpiał niewolę i poniżenie. Nieszczęśliwy kraj oddawał to, co dostał. Poniżenie to straszny ciężar, ludzie nie chcą go dźwigać, zazwyczaj usiłują przerzucić je na kogoś innego. I to nie na silniejszego, od którego musieli je przyjąć. Nie ma tu dużego wyboru. Na całym świecie, gdziekolwiek ten ciężar się pojawi, oddaje się go słabszej płci oraz nie dysponującym armią obcym.

Znajdujemy się dziś w jakimś innym, bardziej zaawansowanym punkcie wymienionych tu trzech spraw które noszą tytuły: „Nieszczęśliwy kraj, nieporadny naród”, „Kwestia żydowska”, „Kwestia kobieca”. Wiele sobie w ostatnich czasach powiedzieliśmy. Możliwości języka, jakim się posługujemy, uległy poszerzeniu i potrafimy w nim dziś wyrazić treści, których dawny język nie przyjmował. Ale mimo dwóch wojen, o jakich się nie śniło, mimo Freuda i egzystencjalistów, mimo że tymczasem staliśmy się przewrotni do kwadratu – te trzy hasła naszego życia publicznego pozostały mniej więcej aktualne. Mniejsza o to, że nasza sytuacja jest dziś inna pod każdym względem: mamy niepodległość, Żydzi zniknęli, kobiety się wyemancypowały. Jakby w ogóle nic się nie zmieniło, trzy tytułowe kwestie do dziś są tematem naszych sporów, organizują nasze emocje – to dopiero ciekawy objaw naszej choroby. Pogarda zmieszana z poczuciem krzywdy okazuje się lekarstwem, które nas nie wyleczyło, ale za to uzależniło. Obraca się ona przeciwko pogardzającym, nadal zużywając ich siły i wiarę w siebie. Trzyma nasz kraj w tej samej ciasnej przestrzeni, w której dusił się od roku 1879 albo jeszcze dłużej.