Piękny układ (Wioletta Kazimierska-Jerzyk)

Do zrozumienia tekstu humanistycznego przydatna bywa umiejętność liczenia – szczególnie jeśli przedmiotem jego analizy jest zjawisko złożone i nomen omen nieobliczalne. Konieczna może okazać się nawet nieco wyższa matematyka: zapamiętanie zbiorów i ich elementów; odnotowanie wymienionych, lecz nienumerowanych składników; rozpoznanie sposobów, w jakich zakresy zbiorów zachodzą na siebie, kiedy się sumują, a kiedy nie; oszacowanie, które elementy są równorzędne, a których wartość spada wprost proporcjonalnie do miejsca zajmowanego na liście; sprawdzenie, co jest czym i po ilu latach. Przeliczmy zatem modernizm wraz z Włodzimierzem Boleckim[1], dla przejrzystości zachowując znaki cyfr:

  1. 2 kłopoty, a właściwie 3:
    1. z terminem „modernizm”, używanym zasadniczo na 3 sposoby w sensie wąskim i 2 sposoby w sensie szerokim, ale mającym 6 głównych teoretycznych kontekstów/dylematów,
      1. który to termin trzeba rozpatrzyć na tle 1 faktu cywilizacyjnego mającego 25 głównych cech,
      2. i odnieść do 5 najważniejszych tradycji,
      3. odnotowawszy 2 główne kontrowersje;
    2. z przedmiotem modernizmu, w ramach którego należy uwzględnić 8 najważniejszych nurtów, jednakowoż mając na uwadze 2 nadrzędne paradygmaty (awangardowy i nieawangardowy), z czego wynika obecność 12 wyznaczników o charakterze eksperymentów artystycznych oraz 6 idei sprzęgniętych z życiem,
      1. przy czym specyfika polska zjawiska obejmuje 7 dominant,
      2. jego periodyzacja zawiera 3 postacie odrzucone i 2 początki oraz
        1. 2 główne formacje przed II wojną światową (druga ma 2 dekady i 9 wyznaczników)
        2. 2 zasadnicze formacje powojenne (emigracyjną i krajową) i jej 3 tradycje, w tym 1 negatywną, 2 wyraźne formacje pokoleniowe (’56 i ’68) i „ostatnie” liczone dekadami, a więc jeszcze 3,
      3. zweryfikowany modernizm posiada 21 wyznaczników, 5 idei, 5 zasług;
    3. z egzogennymi wobec modernizmu procesami, których jest 5;
  2. setki nazwisk artystów, teoretyków, filozofów (często w jednej osobie, choć nie na zawsze, co skutecznie utrudnia liczenie);
  3. 2 (sic!) tytuły dzieł w tekście głównym (reszta umiejętnie schowana w przypisach).

 

A gdyby tak pretekstem do komentarza uczynić to ostatnie niewątpliwe wyróżnienie, uznać je za znaczące i założyć, że to najważniejsze dla Profesora Boleckiego teksty… i że poza nimi raczej radzi zaproponowane ramy wypełniać własnymi przykładami. Czy uwolnimy się od matematyki?

Jedyny tytuł literacki – Ferdydurke Witolda Gombrowicza – to drugie z owych uprzywilejowanych dzieł[2]. Użyte jest nieco instrumentalnie jako sugestywny przykład dwóch przeciwstawnych idei. Wszak siłę modernizmu pojąć można – twierdzi Autor – sankcjonując jako wartości polemikę, konflikt czy polaryzację[3]. Jak widać, modernizm ma swoje wyznaczniki, lecz zarazem wydaje się wolny od reguł – niczym piękno według Fryderyka Schillera, które „mieszka w zjawisku”[4]. Choć możemy zakładać, twierdzi filozof, że piękny przedmiot ma określoną strukturę, a nawet matematyczną regularność, to przeżycie piękna wiąże się tylko z tym, co się przejawia. Piękno nie wymaga wyjaśnienia, ale wymaga przeżycia[5]. Ostatecznie dla modernizmu – według Boleckiego – konstytutywny jest także określony rodzaj doświadczenia[6], a nie zbiory cech, które potrafimy wyszczególnić.

Nie dziwi więc, że pierwszym przywołanym w Modernizmie… tytułem są Listy o estetycznym wychowaniu człowieka Schillera właśnie[7]. Wraz z nimi wkraczają do rekonesansu Profesora Boleckiego pojęcia autonomii wartości estetycznych i emancypacji człowieka poprzez sztukę, które explicite powracają raz po raz, a implicite zostają z czytelnikami do końca, choćby po to, by także w dzikim kapitalizmie wyobraźnia artysty cieszyła się „nieskrepowaną samowolą”[8].

A ile wolności w tym „modernizowaniu się” przysługuje teoretykowi, który ma narzuconą pojęciowo-liczbową siatkę? Po przeszło 20 latach od publikacji tekstu wiemy też, że siatka uległa zagęszczeniu. Upominamy się o autonomię za pomocą schematu, czy też postrzegać mamy poprzez niego to, co ma być wolne. Co na to Schiller?

 

Pierwsza zasada dobrego tonu [brzmi]: szanuj cudzą wolność; druga: ukaż własną wolność. Skrupulatne spełnienie obu jest nieskończenie trudne; lecz dobry ton wymaga ich niezawodnie i to tylko one kształtują doskonałego światowca. (…) Wszystko jest tak uporządkowane, że jeden zwalnia miejsce, gdy inny nadchodzi; wszystko układa się tak zgrabnie, a zarazem tak naturalnie ze sobą, że każdy zdaje się postępować według własnego zamysłu, a mimo to nigdy nie wchodzi w drogę drugiemu. Jest to najodpowiedniejszy symbol potwierdzenia własnej wolności i poszanowania cudzej wolności[9].

 

Schillera patrzącego z loży na układ kontredansa zachwyca swoboda tancerzy wtłoczonych w niezliczone i splątane figury. Ot i celowa forma pozwala podziwiać się jako wolność w zjawisku. Nie ma w tym paradoksu. Zmysłowość dostarcza różnorodności, a rozum próbuje łączyć spostrzeżenia w jedność. Nie musi on jednak znać reguł, by przeżyć piękno. Musi pozwolić wyobraźni cieszyć się tym, co jest postrzegane, bez szukania zewnętrznego usprawiedliwienia dla tego przeżycia. Warto zauważyć, że filozof obserwuje przedstawienie z góry, więc misterna struktura, matematyczna dyscyplina i skupienie wykonawców wydają mu się lekkie, niewymuszone, a każdy element niezbędny. Schiller, jak wiemy, także od wykładu oczekuje, że zbuduje on taki nastrój, w którym forma przemówi do wyobraźni i przymili się do odbiorcy pozorem wolności[10]. Prędzej czy później słuchacz mu ulegnie. Ale można też, zdaniem Schillera, sprzyjać odbiorcy (choć oczywiście bez przesady, bo chodzi o „serdeczny związek zmysłowych i duchowych sił człowieka”[11]). Tej wycyzelowanej siatce pojęć modernizmu Włodzimierza Boleckiego, w której – jak w tańcu angielskim – poszczególne części się splatają, a nigdy nie zderzają[12], przydałby się ów widok z galerii. Pozwoliłby szybciej odczuć oferowany w nim wybór lub po Schillerowsku „przełożyć myśl na działanie”[13]. Jakiś wykres, mapa albo jeszcze lepiej – plakat!

Przypisy

  1. W. Bolecki, Modernizm w literaturze XX w.: rekonesans, „Teksty Drugie” 2002, nr 4, s. 11–34.
  2. Tamże, s. 22.
  3. Jak to w odniesieniu do sztuk plastycznych ujmował Stefan Morawski, konstruując także, choć nie tak wielowarstwowe, typologie, zob. np. S. Morawski, Na zakręcie: od sztuki do po-sztuki, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1985, s. 249–275.
  4. F. Schiller, List do Christiana Körnera, Jena, 23 lutego 1793, tłum. K. Kaśkiewicz, w: tegoż, Kallias, czyli o pięknie, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2007, s. 48.
  5. Tamże.
  6. Osobną kwestią jest koncentracja modernizmu na doświadczeniu jako przedmiocie zainteresowania sztuki i możliwość zdania z niego relacji, por. W. Bolecki, Modernizm i doświadczenie, „Teksty Drugie” 2006, nr (6), s. 6–10.
  7. W. Bolecki, Modernizm w literaturze…, s. 13.
  8. Por. F. Schiller, Listy o estetycznym wychowaniu człowieka i inne eseje, tłum. I. Krońska, J. Prokopiuk, Czytelnik, Warszawa 1972, s. 163.
  9. F. Schiller, List do Christiana Körnera…, s. 66.
  10. F. Schiller, O koniecznych granicach piękna, szczególnie w wykładzie prawd filozoficznych, tłum. M. Abracham, w: tegoż, Kallias, czyli o pięknie…, s. 134.
  11. Tamże, s. 132.
  12. F. Schiller, List do Christiana Körnera…, s. 66.
  13. F. Schiller, O koniecznych granicach piękna…, s. 142.