W Warszawie i o Warszawie. Z wrażeń prowincjonalisty
Jakób Goldszmit 

[Fragmenty]

[…]

Kiedyć już tak zachwycaliśmy się nowo wzniesionym teatrzykiem „Belle-Vue”[1], z którego wychodząc, prawdziwe zadowolenie wynieśliśmy, niech nam też wolno będzie zastanowić się, choćby na chwilkę jedną, i nad drugą jeszcze „nowostką” na bruku warszawskim powstałą i większej części czytelników prowincjonalnych, zaledwie z nazwiska znaną. Nowością tą są nowo wystawione kioski, otwarte codziennie od godziny 7 rano do godziny 11 wieczorem, które, trudniąc się detaliczną rozprzedażą pojedynczych numerów pism periodycznych warszawskich, przyjmują również i prenumeratę miejscową i zamiejscową na wszystkie pisma wychodzące w Warszawie oraz ogłoszenia, anonse i reklamy do pism owych, a przy tym, już tylko dodatkowo, ku wygodzie znać publiczności, obstalunki na…. węgle i drzewo[2]. Nadto, w jednym z takich kiosków, w Ogrodzie Saskim mieszczącym się, urządzoną została, za złożeniem 50 kopiejek na zastaw oraz opłatą 5 kopiejek od tomu, wypożyczalnia książek do czytania, w języku polskim i francuskim, niemałe stanowiąca udogodnienie dla osób używających w tym jedynym przybytku świeżego powietrza w centrum Warszawy rannego spaceru lub wieczornego odpoczynku po całodziennych trudach[3]. Zarząd całego owego przedsiębiorstwa pod firmą: „Administracja rozprzedaży pism w kioskach”, do którego też wszelkie reklamacje i zgłoszenia się osób interesowanych miejsce mieć winny, mieści się w Warszawie, przy ulicy Nowolipki pod numerem 3 i tam też nadsyłać można z prowincji prenumeratę na wszystkie pisma warszawskie, bez żadnej dodatkowej opłaty.

Kiosków takich znajduje się obecnie w Warszawie 12, cyfra ta atoli, jak słychać, w krótkim czasie znacznie, bo aż o kilkanaście naraz kiosków, powiększoną zostanie. Ale wypadałoby wszakże czytelnikom naszym objaśnić, co to właściwie są owe kioski, z których przeznaczeniem zapoznaliśmy ich przed chwilą. Powiemy więc, że kioski są to eleganckie domki, o wdzięcznej nader powierzchowności, malowniczej strukturze i…. mikroskopijnych rozmiarach. Ściany tych wdzięcznych budynków wybite są wewnątrz pewnego rodzaju blachą, i na tych to właśnie ścianach, przez wycięcie liter oraz stosowne oświetlenie transparentowe a różnokolorowe, mieszczą się ogłoszenia, które, zwłaszcza nocną porą, prawdziwie efektownie wyglądają i miły nader sprawiają widok, zniewalając niejako przechodnia do zatrzymania się przed kioskiem na przydłuższą nieco chwilkę. Tak same kioski, jako też i ogłoszenia w nich umieszczane uważamy za nowość nie tylko że szczęśliwą, ale nawet bardzo użyteczną, tym więcej że cena tych ostatnich bynajmniej nie jest wygórowaną. Jak nas informowano, pobieraną jest za dość obszerne ogłoszenie, przestrzeń zwykłej szyby zawierające a w ciągu 12 tygodni w kioskach zamieszczane i co tydzień z jednego kiosku do drugiego przenoszone, tak że przez przeciąg 3-miesięczny we wszystkich dzielnicach miasta jest ono na widok publiczny wystawiane i przez masy narodu czytane – opłata w ilości rs. 24, co wynosi po rs. 2 za każdy tydzień. Szkoda tylko, że „panny” zajmujące się w kioskach owych rozprzedażą gazet oraz przyjmowaniem prenumeraty i anonsów do wszelkich pism nie są poinformowane co do cen i warunków tyczących się umieszczania anonsów w kioskach, naraża to bowiem publiczność na zbyteczne udawanie się za każdym razem poszczególnie z odleglejszych nawet nieraz dzielnic miasta do samej aż administracji kiosków, a tym samym i na niepotrzebną mitręgę czasu.

Kioski mimo niedawnego czasu swego istnienia dowodnie już przekonały o wielkiej ich użyteczności. Nie tylko bowiem, że od chwili powstania ich cyfra anonsów w młodszych zwłaszcza wiekiem dziennikach wzrosła, ale nadto, dzielnie dopomagają one do detalicznej rozprzedaży pojedynczych numerów gazet. Rzecz to zresztą, sama przez się, nader zrozumiała dla każdego. U najbiedniejszego albowiem nawet mieszkańca Warszawy, do jakiejby on kolwiek klasy społecznej należał, a wieści politycznych lub też zwykłych, bieżących „nowinek dnia” żądnego, dyska nie stanowi zbyt wielkiej różnicy w budżecie wydatków codziennych, wielką atoli dystrakcją dla każdego „człowieka pracy” być może czas stracony na odszukanie na odległej często ulicy mieszczącej się redakcji, kantoru lub biura danego pisma. Toż samo również stosuje się i do anonsów.

Wykazawszy, ogólnikowo choćby, dodatnią stroną kiosków, wspomnieć musimy również i o ich stronie ujemnej.

Przede wszystkim tedy kioski skazują na uciążliwe więzienie biedne stworzenia, zmuszone przesiadywać w nich po szesnaście godzin dziennie i w ciągu tego czasu być pozbawionymi widoku odrobiny choćby stropu niebieskiego, powietrza, promieni słonecznych i możności jakiegokolwiek ruchu, bodaj nawet przejścia paru chociażby kroków. Stworzenia te, czyli raczej owe „kioszczanki” (nie jestem dokładnie pewny, czy nazwa ta, zaproponowana przeze mnie, uzyskać zdoła w języku naszym prawo obywatelstwa) jak sama już ich nazwa dostatecznie wskazuje, wszystkie bez wyjątku należą do…nadobnej połowy rodu ludzkiego.

[…]

Na wyjezdnym już z Warszawy do Ciechocinka wypadło mi spełnić smutny i niemiły, acz przez religię nakazany i zwyczajem uświęcony obowiązek, mianowicie, odwiedzić szczerze życzliwy nam dom, celem udzielenia pociechy moralnej stroskanej familii, po stracie nieodżałowanego ojca i męża pozostałej. Tym „ojcem i mężem,” tym zmarłym, który potrafił dobrze zasłużyć się krajowi i powszechny szacunek oraz niekłamany żal w sercach współziomków swych wszelkich wyznań pozostawić, był zgasły przed kilku tygodniami w Warszawie, błogosławionej pamięci Adolf Gębicki, były kupiec i obywatel miasta Kalisza[4]. Zmarły urodził się w 1823 roku w mieście Pyzdrach, gdzie ojciec jego znanym był z wielkiej uczciwości oraz rozległej nauki i praktyki lekarzem. Pod okiem też światłego swego rodzica, nieboszczyk wykształcił się na wzorowego obywatela kraju. Obrawszy sobie zawód kupiecki, dojrzałym już będąc młodzieńcem, Gębicki wszedł na praktykę do znanej firmy Karola Brokmana w Kaliszu, skąd w krótkim stosunkowo czasie, wydobył się na samodzielne stanowisko kupca i obywatela – gorliwego członka miejscowej społeczności. Ogólne zaufanie współobywateli, przemysłowców, obywateli wiejskich, przedstawicieli władz krajowych, czyniło ze zmarłego Gębickiego osobistość tak popularną w Kaliszu, że bez najmniejszej przesady rzec można, iż żadna ważniejsza miejscowa kwestia obcą mu nie była, że żadna instytucja, bez względu na jej charakter publicznej działalności, nie obyła się bez czynnego współudziału Gębickiego. Tak na przykład: w roku 1853, reskryptem byłej Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Duchownych, powołany on został na członka Rady Szczegółowej szpitala starozakonnych, które to obowiązki przez lat 15 pełnił gorliwie a nieprzerwanie. W 1858 roku była Dyrekcja Ubezpieczeń w Królestwie Polskim mianowała go członkiem rady nadzorczej kasy oszczędności miasta Kalisza. W 1861 roku Gębicki obrany został dyrektorem resursy; fakt godny szczególniejszej uwagi ze względu na zaufanie, jakie współobywatele – chrześcijanie pokładali w zmarłym innowiercy. W roku wreszcie 1863 mianowano go członkiem komitetu nadzorczego nad lasami miasta Kalisza. To są fakta urzędowe, z których widzimy, jak liczne zmarły sprawował obowiązki; wymowniejszym atoli nierównie świadectwem jego niezmordowanej zawsze dla bliźnich pracy i pożytku, służy żyjąca dotąd tradycja w mieszkańcach miasta Kalisza i całej jego okolicy przechowana. Nie możemy powstrzymać się od przytoczenia jednego mianowicie w tym względzie faktu, tej treści: Władza budownicza zakwalifikowała pewnego razu do rozebrania całą ulicę przez Żydów wyłącznie zamieszkałą – nazwaną „Złotą” – w Kaliszu, z powodu jakoby zrujnowanego stanu budynków na niej mieszczących się. Kwestia ta w formie urzędowej zyskała już zatwierdzenie i gdy władza miejska miała ją wykonać, biedni i nieszczęśliwi Kalisza mieszkańcy zwrócili się jeszcze, jako do ostatniej nadziei ocalenia, do ojca i opiekuna swego – do zmarłego Gębickiego. Ten, energicznym wystąpieniem do Gubernatora, posiadanym u władzy zaufaniem i zaofiarowaniem na koszt własny sprawdzenia raz jeszcze rzeczywistego stanu budynków przez budowniczego, wyjednał wstrzymanie decyzji, a następnie i zupełne jej uchylenie, ocalając tym czynem swoim byt i mienie całych setek najbiedniejszych kaliskich rodzin. To też, kiedy ciężka choroba paraliżu przecięła pasmo tyle pożytecznej dla ogółu pracy zasłużonego w obywatelstwie męża i kiedy lekarze czynili jeszcze nadzieję wyzdrowienia, to całe miasto – bez różnicy wyznań i stanów – literalnie oblegało dom Gębickiego, interesując się najmniejszym szczegółem polepszenia lub pogorszenia się jego stanu zdrowia, a najznaczniejsi obywatele i urzędnicy władz miejscowych odbywali stałe przy łożu chorego dyżury. Niestety jednaki ani biegła pomoc lekarzy, ani starania kochającej i poświęcającej się żony, rodziny, a nawet i miasta całego, nie zdołały ciężkiej a uporczywej owej zwalczyć choroby. I stało się, ku utrapieniu wszystkich szczerze miłujących nieboszczyka, że potężny ten niegdyś kolos zdrowia i siły duchowej, przejęty jedną wyłącznie myślą: ,,czynienia dobrze”, w samej sile męskiego wieku, bo nie mając jeszcze 52 lat, jak dąb podcięty, padł – i ustąpić musiał z pola pracy i pożytku, zamykając się już odtąd wyłącznie w kole rodziny. Pod ten czas to, stale, przed kilkoma laty, osiadł w Warszawie, mało już udzielając się obszernemu kołu swych przyjaciół i znajomych. A tymczasem, w smutnej tej fazie jego żywota zabójcza niemoc, trawiąc ciało, oddziaływała też nader ujemnie i na sam umysł. A wówczas przed oczyma odwiedzających go przyjaciół smutny nader przedstawiał się widok. Widzieliśmy mianowicie, jak czynny i energiczny ten niegdyś człowiek, skazany na nieczynność, umierał, rzec można, powolnie, a jednak w tym nieledwie konaniu ducha zachował postać zawsze jednako szlachetną, niesłychanie uprzejmą a uśmiech niewyczerpanej słodyczy i błogiego jakiegoś spokoju błądził wiecznie po tej twarzy (nieraz nerwowo fizycznym cierpieniem ściągniętej). Takim też umarł, osierociwszy niepocieszoną po strasznej tej stracie małżonkę, dorosłego już syna i córkę zamężną, oraz żal powszechny a serdeczny. Pokój jego zacnej, poczciwej i szlachetnej pamięci!

[…]

Przypisy

  1. Teatrzyk „Belle-Vue, jeden z warszawskich teatrzyków ogródkowych, czynny od roku 1877.
  2. O kioskach świadczących wymienione usługi i sprzedających prasę nie udało się dowiedzieć niczego bliżej.
  3. W pierwszej połowie XIX wieku Ogród Saski, dostępny dla publiczności, stał się modnym miejscem spotkań towarzyskich. Wzniesiono tam wówczas Instytut Wód Mineralnych (na wzór łaźni Dioklecjana), Wieżę Ciśnień w formie świątyni w Tivoli, basen z fontanną i zegarem słonecznym. — Wypożyczalnie książek (płatne) istniały wtedy przeważnie przy księgarniach; o wypożyczalni w Ogrodzie Saskim nic bliżej nie wiadomo. W mniej prestiżowych punktach miasta mieściły się wówczas bezpłatne czytelnie Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności (od 1861 roku).
  4. Józef Adolf Gębicki (1826-1877), syn Maurycego, lekarza w Pyzdrach (ur. 1780 w Piotrkowie Trybunalskim). Adolf był dziadkiem Janusza Korczaka, ojcem jego matki, Cecylii i mężem babci, Emilii z Dajtcherów. W kwestionariuszu okupacyjnym z roku 1940 Korczak podał błędnie pisownię jego nazwiska: Gembicki; stryj pomylił datę urodzenia: 1823. W „Izraelicie” 1877 nr 23 ukazało się o Adolfie Gębickim obszerne Wspomnienie pośmiertne, sygnowane Z. P. Podstawowe informacje, podane tu przez autora, pochodzą prawdopodobnie z tego wspomnienia. Przytacza je również Maria Falkowska w opracowaniu Rodowód Janusza Korczaka. „Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego” 1997, uzupełniając o miejsce pochówku: warszawski cmentarz żydowski, ulica Gęsia (obecnie Okopowa 49/51), kwatera 20, rząd 11; rzeczona kwatera (istniała od 1860), przeznaczona dla Żydów zasymilowanych, umożliwiała pochowanie małżonków razem. Okazały nagrobek Adolfa i Emilii Gębickich odbiega od tradycyjnych nagrobków żydowskich.

Bibliografia

  1. „Warszawianin. Kalendarz Familijny na Rok Zwyczajny 1885”, s. 39-44.
  2. Pierwodruk w szerszej wersji pt. Z Lublina do Ciechocinka. Kartki z podróży przez Jakóba Goldszmita, „Gazeta Lubelska” 1877 nr 94, s. 1-2, nr 96, s. 1-2, nr 97, s. 1-2, nr 98, s. 1-2, nr 99, s. 1-2, nr 100, s. 1-2, nr 101, s. 1-3.