WOŁOMIN

Leokadia Schmidt

JA/ONI, IV A 

„Nazajutrz po moim przyjeździe, a była to niedziela, od wczesnego ranka ludzie z naszej i okolicznych wsi mieli rozrywkę w swym monotonnym wiejskim życiu. Poprzedniego dnia wywieziono Żydów z getta wołomińskiego. Po ukończeniu dzieła zniszczenia getto opustoszało, a ludność rzuciła się na mieszkania, grabiąc i rabując wszystko, co popadło. Nie obeszło się, jak powiadała Zosia, bez bójek. Kto miał silniejsze pięści, zabierał co lepsze. Przez całą niedzielę ludzie znosili najrozmaitsze sprzęty, pościel i wiele innych rzeczy. Byłam zupełnie rozbita, serce mi się krajało, gdy słyszałam, co się działo niedaleko mnie. Kilka dni przed likwidacją policję granatową z Wołomina zawiadomiono o tym, co miało nastąpić. Jeden z nich, życzliwie usposobiony dla Żydów, ostrzegł ich w przeddzień. Nocą wielu uciekło do lasu. Nie było to tak trudne jak w Warszawie. Getto wołomińskie znajdowało się na skraju miasta. Otoczone było jedynie drutem kolczastym. Pilnował go tylko jeden żandarm. Później dowiedziałam się, że wiele osób schowało się w samym getcie, w piwnicach i nawet w kominach. Wszyscy, jak również i wielu uciekinierów, zostali schwytani przez żandarmów niemieckich i rozstrzelani na miejscu. Znanym już obyczajem niemieckim skazaniem sam kopał dół, po czym musiał rozebrać się do naga, położyć twarzą do ziemi i w tej pozycji strzelano do niego. Były wypadki, że niektórzy jeszcze żyli, mimo to Niemcy kazali ich zakopać. O wstrząsających scenach, które się tam rozgrywały, widzowie opowiadali z lękiem i grozą.” (s. 156-157)

ONI, IV A

„W Wołominie na torach kolejowych pracowało w czasie mojego pobytu u Zielińskiej kilkudziesięciu Żydów z warszawskiego getta. Przyjeżdżali co poniedziałek w specjalnym zaplombowanym wagonie towarowym. Przez cały tydzień mieszkali w wybudowanej na ten cel jednopiętrowej szopie, pilnowanej przez dozorcę Polaka. W sobotę wieczór odwożono ich z powrotem. Ich dozorca miał zagwarantowane pierwszeństwo skupowania od nich rzeczy przywiezionych na sprzedaż. Dopiero później mogli i inni kupować. Toteż w poniedziałki wszyscy mieszkańcy Wołomina szli do szopu do Żydów po rozmaite rzeczy […]. Pewnego dnia dozorca jak zwykle zamknął ich w szopie, klucz zabrał ze sobą i udał się do domu. Z nieustalonej przyczyny w nocy wybuchł w szopie pożar. W jednej chwili płomienie objęły drewniany budynek. Nie można było ugasić ognia od wewnątrz, gdyż nie było tam wody. Słoma, na której spali nieszczęśliwi, stanowiła podatny materiał dla płomieni. Ogień zaskoczył ich we śnie. Prawie wszyscy ponieśli śmierć w płomieniach. Nieliczni, którym udało się wyskoczyć oknem byli ranni i poparzeni. Szopa spłonęła doszczętnie. Nazajutrz rano przybyła miejscowa żandarmeria niemiecka i dobiła wszystkich rannych Żydów.” (s. 181-182)

ADRESY:

Górki Mironowe,   – Nowa Wieś (koło Wołomina)

TRASY:

Trasa: Warszawa – Wołomin – Nowa Wieś,

Bibliografia

– Leokadia Schmidt, Cudem przeżyliśmy czas zagłady, przedmowa i objaśnienia Władysław Bartoszewski, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1983.