U Bola (Beata Śniecikowska)

No tak, któż zamówiłby z obszernego menu serwowanego przez doskonałą naukową garkuchnię „U Włodka” (w środowisku znaną także jako „U Bola” bądź „U Bolca”, tak czy inaczej – pięć gwiazdek Bachtina) danie „historia literatury polskiej w plasterkach”! Plasterki są dla wędliniarzy! I jeszcze, z całym szacunkiem, dla aptekarzy i pielęgniarzy (oraz aptekarek i pielęgniarek, żeby nie było ;-)). A nie dla takiego, nomen omen, wyjadacza jak Włodzimierz B.!

Ten zawsze zasadza się na grubego zwierza. Polowania urządza Bolecki spektakularne (na wołowej skórze spisać tych ceremonij nie sposób, dobrze, że wydają w IBL-u „Teksty Drugie”!), a zastawiane przez niego sidła i sieci są wyjątkowo przemyślnie, sensualnie uplecione. Zwierz, choćby był i postmodernistyczny, to Włodek dostoi! Ogląda go sobie potem Włodzimierz z każdej strony, zdejmuje i nasadza okular, coś tam notuje, coś sprawdza w smartfonie (niegdyś przez siebie, bez należytej atencji, smarkfonem zwanym). I… puszcza zwierza wolno, niech ten dycha jeszcze i dalej skrobie te swoje tekścidła na brzozowej korze albo – gdyby jednak zwierz nie dychał – niech chociaż w bibliotekach tumani i przestrasza!

A co z garkuchnią „U Bola”, to jest „U Włodka”? Nie bójmy się prawd niemiłych! Bolecki ugania się za zwierzyną, ale wcale swoich zdobyczy nie grilluje! Polowania to tylko pre-teksty do tworzenia wymyślnych dań… z papieru! Zawsze jednak Włodzimierz tak te swoje papier mâché ulepi, tak przyprawi (z umiarem, ale na ostro, lukru w tej knajpie nie uświadczysz), że aż goście po kątach palce liżą – choć wiadomo, że z papierem trzeba ostrożnie. I dalej sami, na własną rękę, pomniejszą zwierzynę tropią i własne papierowe delikatesy lepią po nocach.

Gdzie tam jednak cudzym lepieńcom do Włodkowych specjałów…