Przemoc i erotyka III (List do Daniela Zglińskiego)
Grażyna Borkowska, IBL PAN

Historycy literatury niejednokrotnie mieszają porządek artystyczny z biografią, choć praktyka taka, często piętnowana, wymaga rozmaitych zastrzeżeń, wyczucia i ostrożności. Jeszcze istotniejszym, bardziej bezpośrednim dowodem „w sprawie” jest epistolografia pisarza. Zajmiemy się tutaj świadectwem, pochodzącym z czasu podróży amerykańskiej. Znanym, przyciągającym uwagę, bo wyjątkowym, pełnym pozorowanej szczerości, uformowanej de facto z wielu klisz i masek. Chodzi o list do kolegi – krytyka i publicysty, także dramatopisarza, sąsiada z ulicy Niecałej w Warszawie, Daniela Zglińskiego, prawdziwe nazwisko Freudenson (Freudensohn), z maja 1877 roku. List był pisany lub wysłany z San Francisco. Sienkiewicz zachęca kolegę do przyjazdu do Ameryki. Nowy kontynent ma być lekarstwem na rozprężone nerwy, hamletyczne rozterki, apatię, niechęć do życia. Swoją egzystencję w Nowym Świecie opisuje Sienkiewicz w konwencji awanturniczo-zawadiackiej, żeby nie powiedzieć: klajniackiej:

 

Owóż w tych górach na całej długości od Oregonu do Arizony – ja grasuję. Ani dbam, co będzie jutro: żyję pod słowem często jak Robinson. Czasem zachodzę do jakiego setlement kupić maki w worek, zresztą po całych tygodniach jeżdżę swoim dworem. Zwierzyny jest huk – wyuczyłem się przy tym strzelać jak anioł. Słońce opaliło mnie tak, że wyglądam jako turkos albo Indianin. Wychudłem jeszcze, bo wszelki tłuszcz wyparował ze mnie, ale zawędziłem się, zahartowałem i zdrów jestem jak koń. Znając mnie dawniej, może temu nie uwierzycie, a jednak daję wam słowo, że takie życie półdzikie pędzę przeważną ilość dni. Sypiam doskonale, jadam jak koń – ani dbam o jutro. Rozpalam sobie ogień, zawijam w kołdrę – „all right” – a wspominając dawny strach wariata, tę nieokreślona obawę, z jaka szedłem spać – wyobrażacie sobie, z jaka satysfakcją, z jakim poczuciem siły i zdrowia powtarzam sobie czasem: „E, w dupie mam nerwy!”. Czasem tylko, gdy się bardzo zmęczę, myślę, że to jest czasowe polepszenie, po którym nastąpi gorsze jeszcze przesilenie. Ale nazajutrz rano tak się czuję znów zdrów i pewny siebie, jakbym miał 16 lat i na nowo zabierał się do życia. Nie było jeszcze dla mnie za późno, bo miałem sił naturalnych dosyć (Pan jesteś ogromnie źle zbudowany[?] – to prawda). – Uśpiona moja przedsiębiorczość zmartwychwstała także. Nie może tu być inaczej. W tym kraju energię wdycha się razem z powietrzem i choćbyś Pan chciał nie być energiczny, to musisz. Tego interesu, który Pan lubisz na wszelki statek ziemski, wprawdzie czasem brak – ale Chinki zastępują go, jak mogą. Tylko skromność moja, tylko wszelki brak miłości własnej wstrzymuje mnie od pochwalenia się przed Wami, ile razy… Gdzie się to podziało warszawskie wstrzymywanie się od zmazy grzechowej? À propos – Chinki się golą, ale nie dość często, skutkiem tego „ten interes” wygląda jak twarda szczotka. Indianki mają wszy miliony, a Amerykanki są zimne – Irlandki zbyt pobożne – więc dobrowolnie nie dają, tylko każą się gwałcić, wreszcie jedne i drugie mają wstrętny zwyczaj pytać: Are you satisfied? Odpowiada się na to: „No!” – więc jeszcze raz: Are you satisfied? znowu po dziesięciu minutach: No!, itd. Każda Ajryszka powtarza jeszcze w czasie akcji (podrzucając) „Ah, let me alone” (ach, zostaw mnie samą), wskutek czego zdarza się często, że łobuz miner spotkawszy na ulicy Irlandkę zaczyna piszczeć: „Ah, let me alone”. […] Zapomniałem o Murzynkach. Powiadam Wam: klękajcie narody. Panie! Sprowadź Pan sobie koniecznie choć kominiarza, żeby nabrać pojęcia o tych rozkoszach. Co do czystych Amerykanek, żeby Panu dać pojęcie o młodych miss, powiem tylko to: czy pamiętasz Pan u Andzi, jak Zosia, Walerka lub Olesia przechodzi z talerzami, a wszyscy ją macają to za cycki, toż za dupę, to za udo – tu tak samo – tylko że to robią panny z garsonem. Jest w tym przesada, ale pod słowem Wam powiadam, że nie tyle, ile myślicie. Co za nieprzyzwoity list – ale w „W godne ręce! w godne ręce!”. Nie zapominam, że rozpusta jest Pańskim udziałem – a mam trochę nadziei, że Pan po przeczytaniu powyższego ustępu porzucisz myśl o Dunkierce, a przyjedziesz tu, na czym i ja skorzystam. Ludziom skromnym nie pokazuj Pan jednak tego listu – chyba jednemu Jankowi Kamińskiemu. On, jakkolwiek dziś żonaty i z osobą tak sympatyczną – ma jednak piękną przeszłość, on mnie zrozumi i tak przedmiot, jak wrażenia oceni[1].

 

Co możemy wywnioskować z tego przekazu? Jakiej wiedzy o seksualności nadawcy list ten dostarcza? Przede wszystkim uderza niedojrzałość autora, trzydziestojednoletniego mężczyzny, a w drugiej połowie XIX wieku znaczyło to więcej niż dzisiaj, który chwalił się przed kolegą swoją jurnością, apetytem seksualnym. Cała reszta wydaje się mniej ważna: lekceważący stosunek do kobiet, tłumacząca się konwencją prywatności pewna brutalność języka. Podobnie zresztą, jak wzmianki o przyczynach wyjazdu z Warszawy, wskazujące na niedogodności natury psychicznej (nerwy!). Poza tą krzyczącą niedojrzałością treść tego ułomka korespondencji wydaje się standardowa: któż nie przeżywa rozterek życiowych, chwil gorszego nastroju, załamań, poczucia bezsensowności własnej egzystencji?

Dlaczego Sienkiewicz miał tak silną potrzebę pochwalenia się przed znajomym swoimi podbojami, dlaczego właściwie zachęcał go do pokazania listu przynajmniej jeszcze jednej osobie, co przecież, nawet przy zachowaniu pewnej dyskrecji, oznaczało niechybne upublicznienie amerykańskich przygód? Wyjaśnienia dostarcza nam kluczowe według mnie zdanie tego listu, opatrzone zresztą – prawdopodobnie – przez edytorkę znakiem zapytania, a więc trudne do odczytania, niepewne i przez stawiające naszą hipotezę pod ścianą: „Pan jesteś ogromnie źle zbudowany[?]”? Autor listu przytoczył je za kimś, kto – być może – wydając taką opinię, podał w wątpliwość siły witalne pisarza, jego męskość. Czy nie jest więc tak, że cytowany list to polemika z tym bolesnym rozpoznaniem, zaprzeczająca mu na wszystkich frontach? Nie wiem, czy Sienkiewicz był rozpustnikiem, libertynem, ale wiem, że w tym momencie biograficznym chciał nim być – w oczach znajomego, w oczach warszawskiego kręgu. Czy stoją za tym jakieś kompleksy? Złe doświadczenia, złe słowa, plotka – trudno przesądzić. I jeszcze jedno: trochę naiwna konstatacja, że Jan Kamiński miał piękną erotyczną przeszłość, ale teraz – jako człowiek żonaty – może być zaliczony do byłych rozpustników. Niczego nie imputuję Kamińskiemu, ale czy Sienkiewicz nie brał pod uwagę innego rozwiązania: że rozpustnik został rozpustnikiem, mimo założenia rodziny? Chyba nie, pisarz wykluczał taki rodzaj pozamałżeńskiej aktywności erotycznej. Czy z tego nie wynika fakt, że właściwym przedmiotem marzeń była nie rozpusta, lecz ożenek, nie seks uprawiany z wieloma przygodnymi partnerkami, ale jeden trwały związek?       

Przypisy

  1. H. Sienkiewicz, Listy, t 5, cz. 2 (Aleksandra Ulanowska-Józef Żychoń), opracowała, wstępem i przypisami opatrzyła M. Bokszczanin, Warszawa 2009, s. 586–588.