Prolegomena do wstępnego opisu żartów Włodzimierza Boleckiego (Marta Bukowiecka)

Śródtytuł w artykule skupiającym uwagę gremium naszego tekstowego e-przyjęcia, czyli Prolegomena do wstępnego zarysu szkicu, odsyła do mikroklimatu żartów prof. Boleckiego. Znamy je z zebrań, rozmów i tekstów, niejedna z nas i niejeden parsknął śmiechem w bibliotece nad którąś z tych dowcipnych wstawek, wbijając w konsternację kustoszkę bibliotecznego porządku i skoncentrowanych czytelników. Jest to na tyle bogata sfera Jego wypowiedzi, że długo by można o tych żartach rozprawiać, tworzyć ich obszerne klasyfikacje, omawiać ich rodzaje i odcienie, reagować na nie swoimi żartami, długo by można, jak mówi młodzież, toczyć z nich bekę. Ograniczona poleceniem krótkiej formy, zawężam obszar swojej obserwacji do wcale niemałego zasobu 37 artykułów, które Autor przez cały okres kariery naukowej opublikował w czasopismach „Teksty Drugie” i poprzedzających je „Tekstach”. Wiele z nich umieścił potem w zmienionej wersji w książkach, ale mimo zwyczaju korzystania z ostatniego wariantu tekstu, najnowszego wydania, w swoim nie bardzo naukowym tekściku zerkam właśnie na pierwsze wersje artykułów, by spróbować uchwycić specyfikę żartów Autora na różnych etapach Jego naukowej drogi, a być może również zobaczyć w nich jakąś ewolucję. „Last but not least” (to częsta fraza Bohatera naszego e-spotkania), „Teksty Drugie” – „toutes proportions gardées” (j.w.) – łączą Autora i niżej podpisaną.

Widoczne w tekstach naukowych poczucie humoru prof. Boleckiego rządzi się, jak można przyznać, dwiema zasadniczymi regułami. Po pierwsze, Autor na modłę groteski, którą zresztą doskonale rozpracował, w dowcipny sposób miesza w swoich tekstach wysokie z niskim, równoważąc poważne, złożone kwestie opisem spraw zwyczajnych, a po drugie chętnie operuje metaforą, która bądź to organizuje semantykę całego artykułu, bądź jest uroczą drobnostką, „bakalią w cieście” tekstu, by znów użyć frazy Autora. Tak jak Prolegomena do wstępnego zarysu szkicu. Bardzo oraz istotnie uogólniając i generalizując z dużą a ogromną egzageracyjną przesadą, zauważam pewną regułę: z czasem Autor zaczyna żartować w tekstach rzadziej i z większą powściągliwością, choć nie mniej zabawnie, natomiast większy rozmach humorystyczny, retoryczny i metaforyczny cechuje wcześniejsze Jego artykuły, tj. teksty z lat 90. oraz większość tekstów z lat 70. i początków lat 80.

W pierwszym opublikowanym w „Tekstach” artykule prof. Boleckiego pojawia się metafora badań literaturoznawczych jako wyprawy w nieznane, tropikalne terytoria ziemi obiecanej, które jednakże okazują się przybyłym nie do końca rozpoznawalne, przynajmniej nie na tyle, by po wielu kwerendalnych „wyprawach” zyskać spójny obraz podbitego rejonu. „Życzliwi obserwatorzy kolejnych wypraw z pewnym zdziwieniem nasłuchiwali wieści nadchodzących z terenów oczywistej semiotyczności. Już to bowiem okazywało się, że każda wyprawa semiotycznej inkorporacji docierała do terenów nie całkiem z sobą identycznych, już to, że granice owych terytoriów i ich istnienie nie dla każdego są zupełnie jasne” (O semiotyce niesemiotycznie (uwagi na marginesie semiotyki kultury), „Teksty” 1976, nr 2). Artykuł Krytyk – semantyk nieliteracki („Teksty” 1976, nr 4/5) zaludniają uosobione (a właściwie „upotworniałe”) teksty przyrównane do przedziwnych stworzeń, opisanych wedle quasi-biologicznej klasyfikacji „rodziny krytycznoliterackiej”. Mamy tu więc „odwiecznych autochtonów” i „stada tekstów o nieokreślonej genealogii. Spotkać można wśród nich pokraczne recenzenckie tworki i nienaganne rozlewiska erudycyjnych domysłów”. Opis tekstowych potworków nie kończy się ich wyliczeniem, śledzimy również ich perypetie (cały artykuł „trzyma się” na tej oryginalnej metaforze). Pal licho niegroźni tekstowo-potworkowi nudziarze, którzy „okupują beznadziejne (bez teoretycznej żywności, wody i amunicji) bastiony św. Treści”. Ale mamy tu również Teorię-Bazyliszka, który „im dłużej przegląda się w lustrze literatury, tym mocniej krzepnie od krwi, którą pasożytniczo spija w trakcie swych teoretycznych procedur…” brrr. Inna „postać” w tym artykule, dzieło otwarte, zaczyna do nas… gadać. W dodatku wyszukanymi słowy! „Dopełń mnie tu oto – powiada – albowiem jest po temu czas i miejsce. Pragnę tego i uznaję twoje wariacje”.

W wydanym wiele lat po tych tekstach artykule Polowanie na postmodernistów (w Polsce) („Teksty Drugie” 1993, nr 1), którego tytuł (sam w sobie dowcipny) posłużył potem za tytuł książki, Autor rozwija z kolei metaforę łowów; wspomina o trofeach i „ogarach, [co] poszły w las”. Rozgląda się za jakąś grupą postmodernistów (w Polsce), ale żadna „zwierzyna” spośród pisarzy sama z siebie nie kwapi się do postmodernistycznego lasu-parnasu, bo zbyt dobrze się czuje w modernistycznych zaroślach. Bogu ducha winni trafiają jednak na celownik myśliwego. Z kolei w artykule Podmiot jako przedmiot („Teksty Drugie” 1994, nr 2) rozpościera się nekropolia, w której zapewne „hunwejbini poststrukturalizmu” (określenie z tekstu PPP Pierwszy polski poststrukturalista, „Teksty Drugie” 1994, nr 4) składają do grobu kolejne instancje literackie: autora, bohatera, czytelnika, ale i dzieło, podmiot czy tekst. Przy czym, jak dowcipnie przyznaje Autor, „wbrew pozorom nie panuje w niej jednak cisza i skupienie, a wręcz przeciwnie – wre tu życie wypełniane przemarszami rozgadanych konduktów, głośnymi obwieszczeniami zgonów i uwagami o kolejnej śmierci niechybnej, a nawet odgłosami styp, które – nie wiedzieć czemu – ciągną się latami”. Ale choć przyznaje prof. Bolecki, że „rekonstruowanie »podmiotowości« autora tekstu (podmiotu literackiego) przypominać może naciąganie rękawiczki na głowę”, wieńczy tekst z ironicznym przekąsem: „Nekrofilia i zgniatanie, nie są to czynności, z którymi wiązałbym przyszłość literaturoznawstwa”. Malowniczy obrazek zakładania rękawiczki na głowę czy może (by pozostać przy motywie rękawiczki i przywołać jeszcze lepszy widok) „nawlekanie igły nitką w rękawicach bokserskich i w ciemnościach”, do którego Autor przyrównał używanie narzędzi interpretacyjnych swego polemisty (Wyznania członka lokalnej wspólnoty interpretacyjnej) przywodzi na myśl drugą – obok metafory – zasadę żartów Włodzimierza Boleckiego.

Otóż Autor tych i innych „wyznań” często łączy skomplikowane literaturoznawcze problemy z opisem prostych, codziennych czynności, doświadczeń i zjawisk; być może dlatego, że za pomocą obrazów zwyczajnych spraw równoważy powagę i rozbraja skomplikowanie podejmowanych w tekście problemów, ale też przede wszystkim (niech zgadnę) robi to po to, by jego rozprawy były klarowne, czytelne i zrozumiałe; również w tym się przejawia, jak sądzę, słynny „bolecki” talent dydaktyczny, którym Autor Modernizmu w Polsce obdarza nie tylko nas, swoich uczniów, ale również czytelników swoich tekstów. Co ciekawe, te proste zjawiska i doświadczenia wiążą się na ogół z kulinariami (które zaiste dotyczą każdego z nas). Oto przykłady: poetyckie fragmenty są rozrzucone po prozie Schulza jak bakalie w cieście (Schulz: nazywanie nienazywalnego, „Teksty” 1980, nr 6), „z koncepcji Bachtinowskich został skutecznie wydrylowany ich rdzeń, tzn. ich radykalna podmiotowość”, niczym pestka z czereśni (Modalność – literaturoznawstwo i kognitywizm, „Teksty Drugie” 2001, nr 5), a budzącą wątpliwości koncepcję „komizmu naruszonej spójności tekstu” Jerzego Ziomka postanawia Bolecki  w swojej recenzji „trochę rozwałkować” – jak ciasto (Niesuwerenność i hegemonia, „Teksty” 1981, nr 2). W przewrotnie zatytułowanym artykule Wyznania feministy („Teksty Drugie” 1996, nr 2), stanowiącym odpowiedź na tekst Grażyny Borkowskiej Metafora drożdży. Co to jest literatura/poezja kobieca polemista „wyznaje” dość bezceremonialnie: „masz, babo, placek, ale to babka drożdżowa”. W poważnej skądinąd rozprawie Modalność – literaturoznawstwo i kognitywizm pojawia się wśród różnorodnych przykładów wypowiedzi taki osobliwy wykaz tekstów z innego porządku niż pozostałe przykłady: „rozkład jazdy pociągów, instrukcja obsługi żelazka, informacja o składzie musztardy w słoiku, etc. mają swoje funkcje pragmatyczne, nie mają jednak żadnych modalności, albowiem nie możemy im przypisać zaimka osobowego w jakiejś ramie modalnej”. Podejrzewam, że nie przypadkiem znalazł się tu skład musztardy i instrukcja obsługi żelazka, a nie na przykład jakieś nudne, bezbarwne, ogólne „wytyczne” czy „wykaz publikacji”, które mogłyby tu równie dobrze (choć nie równie barwnie!) pełnić funkcję przykładów wypowiedzi.

Z kolei w artykule Pytania o przedmiot literaturoznawstwa („Teksty Drugie” 2005, nr 2) Autor pisze „(…) inny dyskurs to przeciwnik, a ten przeciwnik to albo »kapuściana głowa«, albo »zakuty łeb«. Tak czy owak – obie głowy są dla siebie puste. Warto więc w tym miejscu – podaję adres tego miejsca: Zjazd Polonistów, Teatr Słowackiego, Kraków – przypomnieć wiersz Jana Brzechwy: »Głowa pusta?! / A kapusta rzecze smutnie: / Moi drodzy, po co kłótnie, / Po co wasze swary głupie, / Wnet i tak zginiemy w zupie«!”, którą, przestrzega Autor, sami sobie zgotujemy, jeśli w swoich badaniach literaturoznawczych nie zadbamy o ich wyraziście określony przedmiot, a wtedy, niewykluczone, „nowy szef uniwersyteckiej lub ministerialnej kuchni, po prostu tę zupę wyleje z całą jej zawartością…”, puentuje Autor. Zakończmy ten rejestr pyszności w tekstach Boleckiego… kolacją. Recenzując książkę Stanisława Balbusa Intertekstualność a proces historycznoliteracki (która, jak dowcipnie odnotował Recenzent, ukazała się w „prohibicyjnym nakładzie” 450 egzemplarzy), prof. Bolecki omówił zagadnienia wskazane w tytule: Intertekstualność, stylizacja i kolacja… („Teksty Drugie” 1991, nr 3). Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie zażartował z wieloznaczności ostatniego słowa. „Czas teraz na kolację”, powiada, przywoławszy najpierw po Bożemu poważną definicję kolacjonowania. Omawia więc problem zestawienia i porównania tekstów, ich kopii z pierwodrukami, by następnie zakończyć tekst puentą: „brak czasu uniemożliwia mi przytoczenie kilkudziesięciu innych przykładów. Ta kolacja trwałaby do śniadania”.

Najbardziej spośród rozmaitych środków rozładowujących powagę skomplikowanego wywodu rozbawił mnie ten najprostszy na świecie chwyt, wieńczący dość ciężkie, „gęste” zdanie: „Mogłoby się wydawać, że romantyczna świadomość genologiczna czyniąca z hybrydyzacji i niestosowności wobec kanonów normę estetyczną, patronuje genologicznemu permisywizmowi ponowoczesności. A kuku!” (O gatunkach to i owo, „Teksty Drugie” 1999, nr 6). Nic dziwnego, że Autor lubi twórczość Gombrowicza i Witkacego. Albo że ceni poetów Nowej Fali. Nieobce są mu bowiem także żarty lingwistyczne. W tekście Wyznania feministy czytamy na przykład o słowach i Słowackim, słowo „przesłonięty” brata się tu nieoczekiwanie ze „słoniowatym”, a Mickiewicz idzie pod rękę z Tuwimem i Przerwą-Tetmajerem: „Słowem, opór stoi. Gdzie stoi? W słowie i za słowem stoi. A także przed słowem i w międzysłowiu, w przedsłowiu i w posłowiu, słowem, nie da się go zasłonić żadnymi słowami, nawet Słowackim, u którego ani jedno słowo nie jest dosłowne nawet po słowacku. I im bardziej ten opór słowa nam się odsłania, tym bardziej jest zasłonięty, tym bardziej jest niesłowny, odsłowny, przesłonięty, a nawet słoniowaty. Owszem, można go wziąć na słówka i półsłówka, można z nim być nawet po słowie, ale trudno powiedzieć, że to fraszka, igraszka, zabawka blaszana. Nikt przecież nie powiedział: »słowianie, my lubim sielanki«, choć napisał pewien poeta czułe słówka: »lubię, kiedy kobieta…«”.

Na osobną uwagę zasługuje literacko-akademicki majstersztyk; złożony z dwóch części tekst, w którym Włodzimierz Bolecki wchodzi w ostrą polemikę z tekstami Andrzeja Szahaja (Wyznania członka lokalnej wspólnoty interpretacyjnej, „Teksty Drugie” 1998, nr 6). Pierwsza część to w zasadzie utwór literacki o skomplikowanej podmiotowości, w warstwie dosłownej stylizowany na wypowiedź ustną list-komentarz o użyciach kodu pin, a w rzeczywistości zaszyfrowana polemika z tekstem Szahaja, której założenia Autor objaśnia w formułowanej serio drugiej części tekstu. Ujawniający się w pierwszej jego części podmiot, któremu Autor użyczył swego nazwiska, przedstawia się tymi słowy: „jestem członkiem i »wiodącym przedstawicielem« lokalnej wspólnoty używającej tekstów do własnych celów. Działamy na rzecz obalania granic pomiędzy tekstem a interpretatorem”. Bolecki pokonuje Szahaja jego własnymi narzędziami, które przywołuje w literackim liście niby-aprobatywnie, niby podzielając „przesądzenia” polemisty, jednak wiadomo, że ilustracje założeń Szahaja i liczne odesłania do jego tekstów zostały przywołane i sformułowane z intencją polemiczną, parodystyczną i obnażającą ich słabe punkty.

Prof. Bolecki często kończy wypowiedzi ustne i pisemne cytatem z Pana Tadeusza: „Tu przerwał, lecz róg trzymał…” (nie szukając daleko, puentuje tak również artykuł Modernizm w literaturze polskiej XX w.: rekonesans, który zgromadził wokół siebie autorów glos). Teraz sekretarz redakcji wspominanego tu czasopisma zaciera ręce przed kolejnym, zapowiedzianym niedawno tekstem drugim i prosi o kolejne, by echo wciąż grało – grało – grało – grało…

Jerzy Jarzębski i Włodzimierz Bolecki podczas jubileuszu 65-tych urodzin profesora Boleckiego; fot. M.Rembowska-Płuciennik