Dobroczynność
Halina Witek

Dobroczynność
Halina Witek

Warszawa, obok mnóstwa wad, zawsze była miastem pełnym litości. Co roku po kilkadziesiąt tysięcy rubli wydawało się tu na „cele dobroczynne” – pisał Prus w Kronikach, na łamach „Kuriera Codziennego” zaś gorąco namawiał, by zaprzestać rozdawania jałmużny. W Lalce Wokulski twierdził podobnie, że takie miłosierdzie hoduje bezczelnych próżniaków. Niestety, wielu chętnie na tym poprzestawało, zadowalając się zdobyciem – niewielkim wysiłkiem i kosztem – opinii szlachetnego dobroczyńcy. We wszystkich tych filantropijnych zajęciach panna Izabela przyjmowała czynny udział; chętnie także dawała jałmużnę, rozczulając się sama nad własną wrażliwością.

Prus-publicysta przekonywał, że rozwiązać problem biedy i żebractwa może tylko zapewnienie pracy wszystkim ubogim. Dlatego popierał zakładanie „domów zarobkowych” z warsztatami (szewskimi, ślusarskimi, stolarskimi, krawieckimi itp.) oraz biur pośrednictwa pracy. Podobne myśli wyrażał Wokulski: na panoszącą się nędzę jest proste lekarstwo: praca obowiązkowa – słusznie wynagradzana. Ona jedna może wzmocnić lepsze indywidua, a bez krzyku wytępić złe i… mielibyśmy ludność dzielną, jak dziś mamy zagłodzoną lub chorą. Totez jego dobre uczynki maja właśnie taki charakter: wsparcie, jakiego udzielił rodzinie Wysockiego, kamieniarzowi Węgiełkowi czy prostytuującej się Mariannie zapewniało im godziwe warunki zarobkowania.
Jednak w Warszawie – nad czym ubolewał autor Lalki i czego boleśnie doświadczył Wokulski, nazywany pogardliwie „dorobkiewiczem” – ceniono nie autentyczną działalność społeczną, lecz organizatorów dobroczynnych loterii fantowych, balów, koncertów czy wystaw – imprez, które wprawdzie nie przynosiły oczekiwanych rezultatów finansowych, lecz dawały możliwość korzystnej autoprezentacji.

Tak rozumiana działalność filantropijna wchodziła w zakres życia towarzyskiego. Izabela Łęcka z niepokojem wyczekiwała zaproszenia na wielkotygodniową kwestę: gdy dotarło, odetchnęła z ulgą, że nie spotkał jej afront towarzyski. Wokulski na kwestę w kościele przyszedł. Zobaczywszy zaś w różnych punktach świątyni stoły okryte dywanami, na nich tace pełne bankocetli, srebra i złota, a dokoła nich damy siedzące na wygodnych fotelach, odziane w jedwab, pióra i aksamity, rozmawiające i bawiące się jak na raucie, stwierdził: „Nie, nie będę należał do tej jarmarcznej dobroczynności”.

Arystokracja traktowała dobroczynność ambicjonalnie. Hrabina Karolowa wykorzystywała słabość Wokulskiego do Izabeli, by dzięki hojnym datkom prowadzoną przez siebie ochronę uczynić pierwszą w mieście. Książę poczuł się osobiście dotknięty, gdy znany ze szczodrej ręki Stanisław Wokulski przez dwa miesiące nie dał ani grosza na protegowanych przez niego ubogich.
Prus z taką pogardą ukazał w Lalce filantropijną działalność osób nadających ton towarzystwu, że nieco wypaczył ten obraz. W rzeczywistości w ówczesnej Warszawie sporo ludzi zamożnych było osobiście zaangażowanych w sensowną dobroczynność (taką jak dożywianie, opieka na ubogimi dziećmi, przytułki, przyuczanie do pracy); świadczą o tym statystyki, wymieniające dużą ilość tych zakładów i liczby podopiecznych. Była to wtedy także forma działalności patriotycznej – pomocna dłoń, ratująca rodaków, przygniatanych jarzmem carskiego rządu.
Chlubnym wyjątkiem wśród utytułowanych filantropów była w Lalce prezesowa Zasławska. Prowadziła w swoim majątku autentyczną „pracę u podstaw”, osobiście od lat zajmowała się bytem włościan, edukacją chłopskich dzieci, utrzymywała przytułek dla starców, a u schyłku życia cały swój majątek zapisała na cele dobroczynne.

Ochronki; → Towarzystwo Dobroczynności; → Ubodzy; → Utopia.

Bibliografia

  1. B. Prus, Kroniki, t.16, Warszawa 1966;
  2. tenże, Kroniki, wybór S. Fita, t. 1, Warszawa 1987.
  3. E. Mazur, Dobroczynność w Warszawie XIX wieku, Warszawa 1999.
  4. E. Leś, Zarys historii dobroczynności i filantropii w Polsce, Warszawa 2001.