Migawki (Danuta Ulicka)

Prawem Szkłowskiego, który w Majakowskim odkrywczo zaznaczył: „Przecież biografii nie trzeba zaczynać od początku”, zacznę od końca (zasobów mojego fotoarchiwum).

Kiedy w marcu 2018 roku wręczano Włodkowi dedykowaną mu księgę (W) sieci modernizmu, zapytałam, dlaczego w swoim główniaku, Modernizmie w literaturze polskiej XX wieku, pominął tegoż wieku polskie literaturoznawstwo.

„To twoje zadanie”, odparł.

Nie wypadało nie podjąć wyzwania. Być może to był prawdziwy początek Wieku teorii.

Ale cała historia zaczęła się bodaj w 1975 roku. Wtedy po raz pierwszy spotkałam Włodka (mimo że uczęszczaliśmy do tego samego liceum i mieliśmy tego samego polonistę, wspaniałego Ireneusza Gugulskiego, jakoś udało się nam wcześniej nie spotkać) – na kursach przygotowujących do matury. Prowadził je Andrzej Werner. Gdy przyszło do gramatyki języka polskiego, poprosił o pomoc Boleckiego. Ten ze swadą wyłożył niedoszłym abiturientom koncepcję de Saussure’a i wyszedł.

Oczywiście nic prawie nie zrozumiałam, ale wykład był tak fascynujący, że wypożyczyłam sobie Kurs… Czy to był prawdziwy początek konferencji „Strukturalizm w Europie Środkowej i Wschodniej”, którą razem zorganizowaliśmy 35 lat później, we wrześniu 2010 roku? Być może, skoro odbyły się na niej zawody w pływaniu synchro-, a nawet diachronicznym.

Włodek pewnie by je wygrał, gdyby nie rozstrzygnięcie jurorki: zwyciężają kobiety. „Совсем арбитрально, как у дэ Сосюра” – skomentował Igor Pilszczikow.

Z innych, wcześniejszych konferencji także pozostało kilka zdjęć. Jak to, z Ryni, z 1981 roku:

(od lewej: Włodzimierz Bolecki, Seweryna Wysłouch, Stanisław Balbus, Michał Głowiński, Małgorzata Czermińska)

I z Janowic, z września 2003 roku:

(Zdzisław Łapiński, który zasłania Janusza Sławińskiego, Aleksandra Okopień-Sławińska, Włodzimierz Bolecki)

Rzecz ciekawa: większość zdjęć z tych naszych dorocznych teoretycznoliterackich sympozjonów właśnie uczty – nomen omen – utrwaliła. Jak gdyby obrady były do nich tylko mało ważnym dodatkiem. Toteż nie dziwi, że uczestników ogarniało znużenie… Jak w Sobieszewie, w 2006 roku:

A wracając do Włodkowego Modernizmu w literaturze polskiej XX wieku, to przedkładam nad tym hauptwerkiem jego O jednym wierszu Mirona Białoszewskiego, zatytułowanym W dżdżum:

dżdż
dżdżownica
ziąb                  i
siąp                  i

na staw                  w
                                        f
okrop
dżdżukrop.

Mistyfikacja? Pastisz? Parodia? Nieistotne. Ważne, że wciąż dostarcza przedniej zabawy. Podobnie jak Chack. Gracze. Opowieść o szulerach. Ta ostatnia dała prawdziwy początek mojemu pisaniu o Hopensztandzie. Zaczęłam główny podrozdział, dumna z siebie, zdaniem „Nazywał się Hop”, bezwiednie plagiatując Włodkowe „Nazywał się Chack”…

Nazywa się Bolo.

(Krasiczyn, 2001)