Współistnienie kresowe
Wydaje się, że jedną z lekcji wyniesionych przez Sienkiewicza z Ameryki, widocznych na kartach Trylogii, są dwa modele współistnienia na kresach. Dwa wzorce zderzenia kultur, których Sienkiewicz doświadczył na amerykańskim Zachodzie i których echa, w różnych proporcjach, także skontaminowane, odbijają się w Trylogii. Pierwszy to współistnienie i trudne sąsiedztwo anglo- i iberojęzycznych Kalifornijczyków. Drugie – to konieczność okiełznania barbarzyńskich hord zagrażających oikumene, a jednak obecnych od pokoleń, na tyle obcych, by trudno było z nimi współegzystować, ale jednocześnie będących od zawsze częścią tego świata, z konieczności zatem stanowiących element egzystencji na tych ziemiach. To oczywiście wzorzec indiański.
Pierwszy, kalifornijski, byłoby to zatem trudne, ale funkcjonujące przez więcej niż jedno pokolenie sąsiedztwo kultur, z których każda czuje się na tej ziemi „u siebie”. Sąsiedztwo kultur różniących się wiarą, obyczajami, strukturą społeczną, także językiem (choć u Sienkiewicza w mniejszym stopniu niż w rzeczywistości Kalifornii), jednak, mimo oczywistych a nieustannych napięć zdolną do koegzystencji. Fascynująca też swoją innością i osobnością jednocześnie – mimo obcości, nie jest to kultura dzika ani barbarzyńska; może być nazwana „kulturą” także wedle sztywno hierarchizujących kryteriów XIX-wiecznych.
Drugi model to zderzenie z barbarzyńcami. Zderzenie z kulturą obcą, przerażającą, dziką, w nomenklaturze XIX wieku właściwie niezasługującą na miano kultury. Jednocześnie jednak w jakiś sposób fascynującą egzotyką (tu warto przypomnieć cytowany już list Sienkiewicza ze stacji Ketchum, zawierający opis pierwszego zetknięcia się z żywym Indianinem), i chyba też siłą. O ile obecność pierwszego modelu w świadectwach samego Sienkiewicza da się opisać harmonijnie (początkowa niechęć, odkrycie, zaskoczenie, poznawanie i rosnące zainteresowanie, w końcu akceptacja przy zachowaniu odrębności), o tyle drugi model, i w ogóle postrzeganie Indian w Sienkiewiczowskich świadectwach, nie jest w pełni jednolity. Wydaje się, że w jakiś sposób odbija on niejednolitość postrzegania Indian w Ameryce jego czasów. Jest więc tu i fascynacja, i współczucie, i paternalistyczne traktowanie „dzikich”, i niedowierzanie z powodu ich zwycięstw nad białymi, zmieszane z podziwem, ale i z trwogą, i próba racjonalizowania ich sukcesów, i ostateczne przekonanie, że wymykają się one logice. Jest też rodzaj nostalgii, szczególnie obecny w opisach kalifornijskich, gdzie Indianie już niemal wyginęli; są śladem ginącego w pełni Dzikiego Zachodu, którego Sienkiewicz już, choćby chciał, nie pozna. Ta akurat nostalgia niekoniecznie chyba była podzielana przez Amerykanów. Natomiast Sienkiewicz wydaje się jednak, przynajmniej na kartach Listów z podróży, podzielać zdanie łączące nawet różniących się w ocenie kwestii indiańskiej Amerykanów, że niezależnie od darzenia ich współczuciem czy nienawiści są to ci Dzicy i Obcy, których asymilacja nie jest i nie będzie w pełni możliwa.
Wydaje się, że w Trylogii da się przeprowadzić – choć nie w pełni – linię demarkacyjną miedzy tymi dwoma modelami. Nie w pełni; gdyż o ile model życia w bliskości barbarzyńców będzie wykorzystany w wątkach związanych z Tatarami, o tyle w innych wątkach zderzenia kultur obecne będą oba te modele. Gwoli zasygnalizowania, jako że jest to temat na osobne studium interpretacyjne, można przywołać tu problem ukraiński, gdzie rozpiętość będzie wędrowała od sekwencji, w których można się doszukiwać reminiscencji spotkania Sienkiewicza z Kalifornią hiszpańską i fascynacji nią (przyjazd Skrzetuskiego do domu Kurcewiczów), do scen i postaci, które z chrześcijańską kulturą Kalifornii nic wspólnego mieć nie mogą (Horpyna). Można postawić pytanie, czy nie zawiera się w tym silnie wartościujące stopniowanie przejścia od cywilizacji do dzikości, widoczne na przykład w obrębie tych samych wątków (przeistaczania się Chmielnickiego). W takim ujęciu lud Ukrainy będzie „hiszpański” lub „indiański” zależnie od swoich zachowań (zwłaszcza wobec Lachów). Tatarzy natomiast, nawet jeśli walczący razem z Polakami, zawsze będą dzicy, obcy i nie w pełni asymilowalni. Można w takim ujęciu, szczególnie obecnym przecież w Panu Wołodyjowskim, dopatrywać się rosnącego konserwatyzmu Sienkiewicza, ale czyż jego źródła nie są widoczne w Listach z podróży do Ameryki, gdzie Indianie, mimo wszystko, zawsze pozostają dzikimi?