Francja prawie jak Stany Zjednoczone
Piszecie mi, żeby wrócić do Warszawy. Juści wrócę, bo mi do swoich czasem tęskno, ale zresztą tak mi tu dobrze, tak zdrowo, tak kanibalsko błogo, Amerykanie są tak dzielni ludzie, tyle mający lojalności, prawości i cnót prawie niepojętych u nas, że przyzwyczaiwszy się do ich szorstkości, niepodobna się po prostu w nich nie rozkochać, a zarazem nie dojść do wcale nieegzaltowanego przekonania, jak nasza Europa się zestarzała, spodlała, zniewieściała i wyrodziła. (L, III-1, 452)
Sienkiewicz wraca do Europy w kwietniu 1878 roku. Zanim powróci do Warszawy, minie półtora roku. Ten istotny w ewolucji twórczej i ideologicznej okres opisywano kilkukrotnie i dosyć wyczerpująco[1]. Tutaj, opierając się także na rozpoznaniach poprzedników, chciałbym zaproponować nieco inną (niesprzeczną wszakże z nimi) perspektywę, podkreślającą rolę przeżycia amerykańskiego w opisach Europy z tego okresu.
Charakterystyczne są relacje pisane z Paryża. Sienkiewicz przebywa w jednym z najważniejszych miast europejskich, ogląda na własne oczy niezwykle istotne wydarzenie dla dziewiętnastowiecznej kultury, czyli wystawę światową 1878 roku, ale można odnieść wrażenie, że cały czas część jego umysłu znajduje się w Ameryce. W relacjach z Francji odgrywa rolę amerykańskiego trapera, wolnego i nieokrzesanego samotnika dziwiącego się masom ludzkim i „wyrafinowanej cywilizacji”. W listach z wystawy paryskiej pisał Sienkiewicz w 1878 roku:
Dwa lata przeszło, jak wiecie, spędziłem po większej części w milczących i samotnych lasach Ameryki; nie umiem więc wam wypowiedzieć, jak dziwne wrażenie czyniło teraz na mnie to rojowisko ludzkie, ten zebrany blask i przepych wykwintnej i wyrafinowanej cywilizacji, te mundury, gwiazdy, pióra i ordery (LzWP, 35-36).[2]
Ogląda wystawę światową z perspektywy „swoich braci jankesów”, podejrzewając, że to, co widzi, odległe jest od (doświadczanego „przed chwilą”) amerykańskiego ideału społeczeństwa:
[…] nim wrażenie zmieniło się w myśl, świadomą siebie, nim mogłem sobie powiedzieć, czy to wszystko, co widzę, jest szych i polor cywilizacji, czy też cywilizacja sama, czy prawda, czy „humbug”, jak mówią bracia moi Jankesi, nim przyszło mi na myśl, że, mimo tych świetnych powozów, postęp socjalny tak daleko został za technicznym, i że tak mało, naprawdę, jest szczęścia, a tak wiele nędzy w życiu ludzkości. (LzWP, 36)
Pisze, co prawda, o Francji, Paryżu, wystawie, społecznych i narodowych stosunkach europejskich, ale doświadczenie amerykańskie co i raz przebija w opisach. Gdy na przykład chwali społeczeństwo Paryża, które nie poddało się prowokacji prasy monarchicznej, komplementuje je, iż: „dały [masy narodu francuskiego] przykład umiarkowania, jakiego nie spodziewałem się nawet po nich, a jakie godnym by było nawet Amerykanów” (LzWP, 43).
Przywołując od razu modelowe (bo amerykańskie) zachowanie w przypadku prowokacji:
Pamiętam, jak w Ameryce głupiec jakiś wykrzyknął raz na wyborach: „Hura, for Hell!” (Niech żyje piekło!). Inni z niezachwianą amerykańską tolerancją odpowiedzieli mu: „Allright! evrybody for his country!” (Bardzo dobrze! każdy dla swojej ojczyzny!) i zabili go śmiesznością. (LzWP, 43)
Ostatecznie, tak jak z Ameryki pisał o wadach Europy, tak krytykę Europy (uosobionej we Francji) powtórzy już ze Starego Kontynentu (tym razem będąc „na miejscu”, ale głową gdzie indziej):
Co do mnie, o rzeczypospolitej francuskiej, a zwłaszcza o demokracji francuskiej, dużo miałbym powiedzieć. Daleko jeszcze jednej i drugiej do amerykańskiej. Tu jeszcze o tych rzeczach deklamują, tam niemi żyją. Tu demokracja więcej jeszcze siedzi w głowach, tam w obyczajach. Tam obywatele i rząd to prawie wszystko jedno; tu jest centralizacja, tam decentralizacja w najrozciąglejszym znaczeniu, tu istnieje biurokracja, urzędnicy starsi i młodsi, tam niema biurokracji, niema urzędników starszych i młodszych, niema hierarchii. (LzWP, 43)
Jednak główną wadą wydaje się zaprzeczenie amerykańskiej prostoty i braku hierarchii – demokracja francuska okazuje się jedynie odległym odbiciem tej prawdziwej – amerykańskiej. Przybysz z Ameryki z trudnością znosi przerafinowane formy i dyktowaną stosunkami ekonomicznymi uniżoność sygnalizującą brak równości:
Człowiekowi, który przywykł do prawdziwej równości i demokracji, wstyd czasem za tych demokratów, służących na dwóch łapkach i wyczekujących „pourboire”. Czasem, przywykłemu zwłaszcza do amerykańskiej prostoty podróżnikowi, ta drobiazgowość, ten brak godności w stosunku z cudzoziemcami, ta grzeczność, bliska natręctwa, wszystko to wydaje się obyczajem zniewieściałym, przeżytym, przerafinowanym, wdzięczeniem się i kokieterią, skierowaną ku kieszeni, a budzącą pogardliwe uczucia. (LzWP, 48)
Przypisy
- Zob. T. Bujnicki, dz. cyt.; M. Gloger, Sienkiewicz nowoczesny, Bydgoszcz 2010 (rozdział O nowoczesnym konserwatyzmie Sienkiewicza), R. Koziołek, Ciała Sienkiewicza. Studia o płci i przemocy, Katowice 2009.
- Listy Litwosa z Wystawy Paryskiej cytuję za: H. Sienkiewicz, Dzieła, t. 44. Listy z podróży i wycieczek, red. J. Krzyżanowski, Warszawa 1950. Według konwencji (LzWP, numer strony).