Afryka Sienkiewicza – wielkie niewiadome
Bartłomiej Szleszyński (Instytut Badań Literackich PAN)

Afryka Sienkiewicza – wielkie niewiadome
Bartłomiej Szleszyński (Instytut Badań Literackich PAN)

Podróży Henryka Sienkiewicza do Afryki od początku towarzyszy niepewność. Po pierwsze ta najbardziej oczywista – dokąd konkretnie jedzie. Oprócz wariantu zanzibarskiego pojawiają się wszakże również Somalia i Abisynia, zaś to, co będzie się działo w afrykańskim interiorze pozostaje przez długi czas zupełną enigmą – niekiedy Sienkiewicz powątpiewa, czy w ogóle na kontynent się wybierze, niekiedy snuje fantastyczne plany wyprawy na Kilimandżaro[1]. Również czasowo wszystko wydaje się niezaplanowane (z listu do Szetkiewiczów z 29 grudnia 1890 roku: „Do Zanzibaru prawdopodobnie dopiero 17 stycznia. Zresztą zobaczę”– L, V-1, 305). Można odnieść wrażenie, że po egipskich problemach zdrowotnych jego i tak niewielki entuzjazm do wyprawy zupełnie opadł. Do Lea 21 grudnia 1890 roku pisze: „jadę do Izmaili, Kairu, potem przez Suez do Zanzibaru, a potem…?? – Po małej wyprawie z głąb będę «unosił stamtąd obecność swą» co rychlej” (L, III-1, 495); zdarza mu się stwierdzić, że najchętniej w ogóle by już wracał („Zanzibar i dalsza podróż ma swoje uroki, ale największy urok ma powrót i widzenie swoich. Gdybym miał wybór, kto wie czy bym zaraz nie wrócił” – L, V-1, 311); sama podróż to coś do szybkiego odbycia, zaliczenia, by móc wrócić do Europy („Nie zabawię dłużej nad dni dziesięć i pierwszym porządnym statkiem wrócę do Europy. […] W marcu będę już pewno we Włoszech. W każdym razie na kwiecień będę w Europie” – L, V-1, 309).

W liście do teściowej z 30 stycznia 1891 roku opisuje dalszą podróż jako coś w rodzaju nadmorskiego sanatorium:

 

Kochana Mateczko!
Sam rozmyślałem o powrocie, ale jak tu wracać z chorym, a przynajmniej osłabionym gardłem do takiej zimy, do nieopalanych mieszkań we Włoszech, do za zimnych lub za gorących wagonów, wreszcie do mrozów krakowskich, zakopiańskich etc. W Kairze także źle zostać.
[…]
Jadąc dalej, zyskuję to: naprzód powietrze czyste i zdrowe na statku, po wtóre doktora na usługi, po trzecie dojazd do jakichś lepszych krajów i klimatów. (L, V-1, 312–313)

 

Nie jest jasne, czy podróżować będzie sam (do czego najbardziej się skłania), czy z Tyszkiewiczem (przed którego obecnością z niejasnych powodów się broni). Ale niepewność widoczna jest na głębszych poziomach – trudno z chaotycznych refleksji wyczytać jasno, po co jedzie Sienkiewicz na Czarny Ląd (domniemywać można, że chce powtórzyć doświadczenie podróży amerykańskiej i jednocześnie zrealizować niesprecyzowane marzenie o Afryce z czasów wyprawy Rogozińskiego[2]). Wreszcie – uderzająca jest ignorancja dotycząca tego, co na miejscu (gdziekolwiek to będzie) zastanie – między innymi daje sobie wmówić, że w Afryce Wschodniej panuje właśnie pora deszczowa, a w Listach z Afryki powtarza, że muchy tse-tse nie są groźne dla ludzi.

Gdy pisarz wsiadł na niemiecki parowiec Bundesrath (ostatecznie w towarzystwie młodego kompana), zaczął się już luty, a od wyruszenia w podróż minęło dwa i pół miesiąca. Na statku, w luksusowych warunkach pierwszej klasy, spędzili ponad dwa tygodnie (z krótkim międzylądowaniem w Adenie). Pisarz faktycznie potraktował ten etap podróży jako rodzaj sanatorium – pięć posiłków dziennie[3] i morskie powietrze miały pomóc mu w nabraniu sił przed właściwą wyprawą (czymkolwiek miałaby ona nie być).

Przypisy

  1. „Gdyby Kilimandżaro okazał się nad siły, a zwłaszcza na (?) kieszeń, to wrócę od razu z Zanzibaru i po drodze zatrzymam się w Keren w Abisynii” (L V-1, 308 – 309).
  2. „Prawie każdy człowiek, gdy go ma spotkać w życiu coś niezwykłego a bardzo pożądanego, pełen jest obaw i niepokojów, czy go ta rzecz pożądana nie minie. Ze mną było to samo. Miałem zobaczyć podzwrotnikową Afrykę, którą życzyłem sobie widzieć od dawna” (LzA,  25).
  3. „Karmią nas z rana do wieczora. Od 7–8 kawa. O 9-tej breakfest złożony z mięsnej ciepłej potrawy, o 12 lunch, o 3-ciej kawa, o 6 obiad, wieczór herbata. Ponieważ mało osób, więc każdy ma swoją kabinkę. Kąpiele są podwójne: z wody słodkiej i morskiej, ale jeszcze nie próbowałem” (L, V-1, 314–315).