Polowanie w Afryce – próba nadania sensu wyprawie
Bartłomiej Szleszyński (Instytut Badań Literackich PAN)

Polowanie w Afryce – próba nadania sensu wyprawie
Bartłomiej Szleszyński (Instytut Badań Literackich PAN)

Przez całą podróż do Afryki autor Bez dogmatu nie bardzo wie, jak nadać sens swojej obecności na tym kontynencie. Skoro ostatecznie odpadło rozpalające wyobraźnię Kilimandżaro, uwagę Sienkiewicza zwróciła możliwość polowania. Polowania, które odgrywało niemałą rolę w amerykańskiej przygodzie pisarza, i w Afryce mogło być sposobem powrotu do przeżyć sprzed półtorej dekady. Co prawda o ile w Ameryce pisarz całkiem serio opisuje siebie jako zręcznego strzelca, o tyle w opowieści o przeżyciach afrykańskich asekuruje się autoironią: „Co do mnie, gdybym był tak zręcznym myśliwym, jak jestem zapalonym, całe setki wdów hipopotamowych musiałyby przyodziać żałobę po swoich hipopotamach […]” (LzA, 109).

Ale mimo to, polowanie miało stać się sprawą organizującą wyprawę, zwłaszcza w kontekście przypomnianych ponownie osiągnięć na polowaniach amerykańskich i europejskich:

 

[…] powiedziałem sobie, że do zbioru pudeł amerykańskich i europejskich nie zawadzi dodać kilkanaście afrykańskich, a ksiądz Le Roy opowiadał właśnie, że o kilka godzin drogi za Bagamojo zobaczymy w rzece Kingani nie jednego i nie tuzin, ale całe stada hipopotamów. (LzA, 109)

 

W liście do Godlewskiego z kolei przechwala się: „Lwa zabito przed moim przyjazdem. Wiedział, co go czeka i wolał szukać schronienia w objęciach śmierci” (L, I-2, 156). Jednak tak jak poprzednio, i tu ujawnią się takie same trudności, czyli brak wiedzy i wcześniejszego rozpoznania warunków:

 

Ojciec Korman potwierdził nam to, co już słyszeliśmy od brata Oskara w Bagamojo, że przybyliśmy w porze dla polowania najgorszej. Był to marzec, zatem na południowej półkuli koniec lata, czas największych upałów i wysychania kałuż, podczas którego zwierz cofa się w góry, by w chłodnych wąwozach znaleźć ochronę przed spiekotą. (LzA, 228)

 

Afrykańskie polowania Sienkiewicza dobrze charakteryzują trzy epizody – strzelanie z łodzi do hipopotamów, polowanie podczas pobytu w misji, wreszcie polowanie na lwa.

W pierwszym przypadku myśliwi z winy swojej ignorancji (oraz gapiostwa Sienkiewicza) otarli się o śmiertelne niebezpieczeństwo:

 

Spod wody wychyliła się tuż przy nas potworna głowa z otwartą paszczą i podniosła się, jakby chcąc chwycić kłami za burtę. […] Na nieszczęście mając myśl nabitą tym, że do głowy można strzelać tylko kulą stalową, pociągnąłem za cyngiel wystrzelonej przed chwilą lufki, gdy zaś Tyszkiewiczowi, siedzącemu z drugiej strony, szerokość łodzi nie pozwoliła strzelić, napastnik uszedł bezkarnie. Uczuliśmy tylko silne wstrząśnienie łodzi, o której wręgę potwór otarł się pod wodą grzbietem, widocznie w tym celu, by ją przewrócić.
Wynurzył się on następnie o kilkadziesiąt kroków prawie do połowy ciała i wówczas posłałem mu natychmiast kulę, po której schował się już na dobre. (LzA, 168)

 

Tyszkiewicz opisuje to wydarzenie ze zdecydowanie większym dramatyzmem (choć i tak, jedynym, który zdawał sobie sprawę ze skali niebezpieczeństwa był towarzyszący im Niemiec):

 

W chwili, kiedy przygotowany do strzału stałem po lewej stronie łodzi, zostajemy tak silnie wstrząśnieni, iż muszę się trzymać głowy Murzyna, aby nie wpaść w wodę. Wstrząśnienia nie ustają, zaczynam być w strachu, bo przytym nasz Niemiec przeraźliwie nam krzyczy jakieś niezrozumiałe wyrazy. Odwracam się i spostrzegam raptem po stronie Sienk.[iewicza] olbrzymią głowę hipopotama, trzymającą łódź naszą w zębach i potrząsającą nią z wściekłością. […] Sienk.[iewicz] także głowę stracił: widzę go, jak zamierza się do bestii […] i nie strzela – zapomniał kurki odwieść. Ja, odzyskawszy równowagę, w samą porę namyślam się strzelać. Kiedy nasz nieprzyjaciel spostrzegłszy, że nie da rady mocnej, stalowej łodzi, puścił swoją zdobycz, kopnąwszy jeszcze nogą w wodzie, nas zostawiając z nosami spuszczonymi na kwintę, a Niemca ciągle wrzeszczącego i łajającego nas.[1]

 

W efekcie podróżnicy bezsensownie otarli się o śmierć, właściwie nie zdając sobie z tego sprawy, a przy okazji nie zyskali żadnych trofeów.

Polowanie w pobliżu misji w Manderze zarówno Sienkiewicz, jak i Tyszkiewicz opisują jako ciąg porażek – przywołajmy tego drugiego, który ze sporą bezpośredniością stwierdza:

 

Polowanie to pod każdym względem nie było udane. Le pèresuperieur, pędził jak strzała naprzód, zapominając o obowiązkach gościnności i o zmęczonych podróżnikach, którzy ledwie mu nadążyć mogli. Sienkiewicza przy tym jeszcze nie całkiem gorączka opuściła. Ci panowie przemówili się trochę, o czym dowiedziałem się później, stąd i humory dość kwaśne. Antylop widzieliśmy sporo, ja jeden jednakże mogłem tylko strzelać. Postrzeliłem śliczną sztukę, której niestety znaleźć nie można było.[2]

 

Sienkiewicz następująco relacjonował ową wycieczkę:

 

Z polowania odnieśliśmy w tym dniu tę tylko korzyść, iż naprzód widzieliśmy antylopy, bez których Afryka nie przedstawia się we właściwym charakterze, a po wtóre, że idąc na przełaj ku M’Pongwe, i idąc szalenie, zrobiliśmy ogromny kawał drogi równający się przynajmniej dwom zwykłym pochodom. (LzA, 233)

 

W liście do Godlewskiego natomiast pisał:

 

Polowania moje w części chybiły, bo miały się rozpocząć na dobre dopiero w Gugurumu. W czasie pochodów widziałem z daleka antylopy, ale o 600 metrów. Zresztą w czasie pochodu, gdy człowiek zziajany, ręce i nogi się trzęsą, serce bije, a temperatura dochodzi do 30 R, człowiek strzela jak szewc. Zdarzyło mi się chybiać do ptaków siedzących, co nie zdarzyło mi się w Europie.
Ptaków zabiłem sporo. Małpy słyszałem, alem ich nie widział. Oto wszystko. (L, I-1, 159)

 

Próba polowania na lwa, która miała odbyć się pod koniec podróży, została z kolei uniemożliwiona przez atak gorączki, podsumowując niejako klęskę wyprawy afrykańskiej jako polowania. Brak trofeów z polowań Sienkiewicz wetował sobie, skupując w dużej ilości pamiątki na Zanzibarze: „Ładunek mój zwiększał się codziennie. Kupiłem kilka tuzinów pysznych mat madagaskarskich, skórę lamparcią, ogromny róg nosorożca i wiele innych rzeczy. Kły słoniowe okazały się tak drogie, że musiałem się ich wyrzec” (LzA, 259).

Przypisy

  1. Tamże, s. 106.
  2. Tamże, s. 110.