UMSCHLAGPLATZ

 

Noemi Szac-Wajnkranc

JA, III A

„Stoimy w szeregach. Dzieci, chorych i starców przeważnie od razu zabijają. Niemcy są humanitarni, dla starych mają wyrozumienie, po co ich męczyć podróżą. Z okna jednego z domów, wychodzących na Umschlag, żołnierze wyrzucają ludzi, jakąś kobietę z dzieckiem na ręku, a teraz młodego mężczyznę […]. Deszcz zaczyna padać, brr, zimno, zachoruję – jak to człowiekowi zdaje się, że zawsze będzie żyć. Jeżeli nawet przeziębię się, to już nie będę chorować. Jest późno – czemu tak stoimy? Szmer, ostatnie grupy poszły do wagonów, załadowane pociągi odeszły. Oddychamy z ulgą. Noc życia, a jutro rano przyjdą drugie pociągi, puste – po nowy towar.” (s. 33)

„Nagle, co to? Warkot aeroplanów, jasność rakiety samolotowej, huk bom! Nalot! Rosyjskie samoloty bombardują Warszawę, pierwszy u nas nalot sowiecki. Ach, żeby bomba trafiła w ten przeklęty Umschlag. Niemcy bohatersko powłazili w dziury, ale na straży postawili Litwinów, którzy strzelają bez przerwy z obawy, by ktoś nie uciekł.” (s. 34 ).

JA, III B

„Umschalg-Platz. Ustawiają nas opodal innego szopu. Przede wszystkim następuje szopowska segregacja. Właściciel Hofmann i jego pomocnicy rozdają nam numerki, wyłączają starych, dzieci i słabych oraz tych, do których mają specjalną awersję. Pieniądze grają niemałą rolę, nie pomagają tylko dzieciom i starcom. Kiedy już stajemy do drugiej kontroli, na horyzoncie zjawia się pijany w sztok SS-man. Na głowie ma przekręconą maleńką czapeczkę, do której filuternie przypiął sobie niebieski pomponik. Chwieje się na nogach. Stanęliśmy po 5 osób w szeregu. Jurka ustawili za mną. SS-man stanął przed pierwszym rzędem, chwieje się na nogach i wpatruje się w kandydatów na śmierć. Zmącone oczy śmieją się, to znów rzucają gromy. Patrzy tak, jakby chciał zgadnąć, co o nim myślimy. Spoglądają na ciebie wylęknione, zbolałe oczy tysięcy, oczy straszne, zrozpaczone, jakaż w tobie siła, szatanie, że nie ulękniesz się tych oczu? SS-man stanął bliziutko rzędu i placem macha ludziom przed oczyma. Młoda dziewczyna drgnęła, pchnął ją i uderzył pałką. Jeszcze będzie się nami bawił. Po takiej zabawie w trzecim rzędzie czuję się kompletnie załamana, a do mnie jeszcze rzędów piętnaście. Chcę wyć, ryczeć, uciec. Pilnujący nas Litwini patrzą na to, jak na ciekawe przedstawienie. Wreszcie sąd nade mną. Nie mogę patrzeć. Czuję uderzenie w piersi, otwieram oczy, teraz razy spadają na mnie tak szybko, na twarz, ręce, ramiona, że nie mogę nawet krzyczeć. Czemu zamknęłam oczy – wrzeszczy SS-man. Rozumiem teraz, że śmierć nie jest jednakowa, rozumiem, że ludzie wolą się sami otruć, albo marzą o rozstrzelaniu.
– Zamknęłaś oczy, teraz ja ci je zamknę na zawsze!
– Nie trać przytomności – szepcze nade mną czyjś głos – nie trać…
Krew zalewa mi oczy, w ustach czuję słony smak. Nic nadzwyczajnego. Jedna z wielu katowanych, nie pierwsza i nie ostatnia. Nie podobało mu się, że zamknęłam oczy, u kogoś innego nie spodoba mu się nos, usta, nogi. Wszystko jedno, byle mieć przyjemność z katowania, byle widzieć krew żywą, czerwoną, widzieć jak ciało drga w męce, jak twarz kurczy się z bólu, jak bezbronne ręce zasłaniają twarz. W końcu odepchnięto mnie na bok. Ty razem jestem w grupie skazanych. Nie mogę ustać na nogach. Wszystko jedno co będzie, muszę się położyć, ale już moi towarzysze niedoli stanęli tak blisko mnie, abym nie mogła upaść.
– Stój – słyszę ich szepty – jeżeli się położysz, momentalnie cię zastrzelą. Stój!
Stoję i stojąc mdleję. To tracę przytomność, to znów odzyskuję, duszę się krwią, to mi się przypomina bordo sukienka, którą miałam kilka lat temu i którą mi gwałtem wpychają do gardła. Potem wydaje mi się, że jestem nad morzem, że kąpię się, fala zalewa mnie, nagle robi mi się przyjemnie, ciepło, lekko. „Nie padaj” – szepce mi ktoś do ucha i głos ten przeszywa mnie całą. Boli mnie, jakby mu nóż wbito w głowę. Ach, co ci ludzie chcą ode mnie, co za różnica, kiedy mnie zabiją, jeżeli ma być tak przyjemnie i lekko, to lepiej teraz. A rodzice i Jurek? Czuję taką straszną, niewypowiedzianą tęsknotę za nimi. Jeszcze raz, choć jedyny raz zobaczyć ich. Nie wiem jak długo staliśmy tak, wiem tylko, że ciemno było i krew zakrzepła na mnie, a wiatr chłodził mi czoło.” (s. 50)

„Tegoż wieczoru wychodzę jako Maria Shass z Umschlagu, a w dwa dni później wszystkich lekarzy i cały personel lekarski wywożą ze szpitala. Znów spotykamy się z małą grupką znajomych, dziwnym trafem pozostałych z naszego szopu. Jurek organizuje nas […]. Stoimy na ulicy. Jest nas kilkanaście osób. Zmęczeni siadamy na schodkach jakiegoś dawniejszego sklepu, kilku siada na własnych plecakach.
– Jadę.
– Jureczku, może ci się coś stać, przecież to bardzo niebezpieczne.
– Muszę ciebie ocalić!
Wyjmuje swój dokument, świadczący, że pracuje w szopie w dziale aprowizacji i ma prawo wyjeżdżać na plac Przeładunkowy. Wszelkie dokumenty nie mają właściwie żadnego znaczenia, są zależne od widzimisię legitymującego Niemca.” (s. 52)

 

Umschlagplatz. Służba Porządkowa w getcie warszawskim O.D. (Fot. Foto Forbert, 1940-1942). [Fotografia pochodzi ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma w Warszawie.]

Umschlagplatz. Służba Porządkowa w getcie warszawskim O.D. (Fot. Foto Forbert, 1940-1942). [Fotografia pochodzi ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego im. E. Ringelbluma w Warszawie.]

 

Karol Rotgeber

ONI, III

„Przerwę trochę, aby opisać, co się działo na Umschlagpatzu, mieszczącym się naówczas, zdaje się, na Stawkach (róg Dzikiej). Tysiącami sprowadzano kobiety, dzieci, starców i mężczyzn. Wagony towarowe stały w pogotowiu. Rozdzielano matki od dzieci, mężów od żon i ładowano do wagonów, mieszczących zazwyczaj maximum 40 osób po 150-200 osób, tak jak śledzie dosłownie. (…) Gdy nie było wagonów pod ręką, musieli wysiedleńcy wyczekiwać czy to na placu, czy to w budynkach będących na tym placu. A propos budynków. Były tam czteropiętrowe budynki, do których zaganiano nieszczęśliwych. Sceny tam się działy istnie dantejskie. W pustych, brudnych salach mieścili się wszyscy, stojąc lub leżąc na brudnych podłogach. Kanalizacja była nieczynna i za potrzebą nie można było nigdzie pójść. Więc dzieci, starcy, kobiety, mężowie siłą rzeczy załatwiali swe konieczne potrzeby na miejscu. Nie było komu sprzątnąć, gdyż jedna partia szła za drugą. W kale, dosłownie po kolana, przebywali ci ludzie, w nieznośnym smrodzie, w atmosferze miliardów bakterii, bez jedzenia bez picia, bez snu, czasem po kilka dni, nim swej kolejki się doczekali.” (102-103)

 

Władysław Szpilman

JA/ONI, III A

„Nieoczekiwanie przyszedł nam z pomocą Goldfeder. Miał możliwość umieszczenia pewnej liczby ludzi na miejscu zbiórki przy Umschlagplatzu, gdzie sortowano meble i rzeczy z mieszkań wywiezionych już Żydów. Ulokował mnie tam razem z ojcem i Henrykiem, a nam udało się później ściągnąć siostry z matką, która nie pracowała razem z nami, lecz zajmowała się naszym nowym gospodarstwem domowym w budynku, gdzie zostaliśmy zakwaterowani. Gospodarowanie to było dość skromne: każde z nas otrzymywało codziennie pół bochenka chleba oraz ćwierć litra zupy i chodziło tylko o to, by umiejętnie regulować dawki jedzenia, żeby oszukać głód, jak tylko się dawało najlepiej.” (s. 90)

„Plac przeładunkowy znajdował się na skraju getta. Otoczony siecią brudnych ulic, uliczek i zaułków, przed wojną skrywał, mimo swojego obskurnego wyglądu, wielkie skarby. Bocznym torem sprowadzano tu z całego świata transporty towarów, o które targowali się kupcy żydowscy i w które później, z magazynów na Nalewkach i w Pasażu Simona, zaopatrywano warszawskie sklepy. Plac miał kształt olbrzymiego kręgu, częściowo ograniczonego przez domy, a częściowo ogrodzonego płotem. Wychodziło nań kilka bocznych uliczek łączących go w dogodny sposób z miastem. Wyloty ulic były zamknięte, a jego powierzchnia mogła teraz pomieścić do ośmiu tysięcy ludzi.” (s. 93)

„Gdy powróciłem do moich bliskich, nie byli już sami. Do matki przysiadła się nasza dobra znajoma, przy ojcu zaś stanął jej mąż, niegdyś właściciel dużego sklepu. Razem z nimi stał jeszcze jeden ze wspólnych znajomych, dentysta, który praktykował blisko naszego domu – na Śliskiej. Kupiec był generalnie dobrej myśli, natomiast dentysta widział wszystko w czarnych kolorach. Był nerwowy i rozgoryczony. – To hańba, która okryje nas wszystkich! – prawie krzyczał. – Dajemy się prowadzić na śmierć jak stado owiec! Gdybyśmy rzucili się w pół miliona ludzi na Niemców, rozbilibyśmy getto. Albo przynajmniej zginęlibyśmy tak, żeby nie stać się wstydliwą plamą w historii świata. Ojciec przysłuchiwał się. Po części nieśmiało, po części z dobrodusznym uśmiechem wzruszył lekko ramionami i zauważył: – A skąd pan wie, że wyślą nas wszystkich na śmierć? Dentysta klasnął w dłonie. – Oczywiście, że tego nie wiem! Skąd miałbym to wiedzieć? Oni mieliby nam to zdradzić? Ale z dziewięćdziesięcioprocentową pewnością można powiedzieć, że chcą nas wszystkich wykończyć.” (s. 96)

„Ruszyliśmy do przodu. Na co mamy czekać? Im szybciej znajdziemy się w wagonach, tym lepiej. Parę kroków przed nimi ustawił się szpaler policjantów, tak że powstał szeroki korytarz dla tłumu, którego jedyne ujście tworzyły otwarte drzwi wychlorowanych wagonów. Nim zdążyliśmy przysunąć się w pobliże pociągu, bliżej położone wagony były już pełne; ludzie stali w nich stłoczeni jeden przy drugim. SS-mani upychali ich jeszcze kolbami karabinów, mimo że z wnętrza słychać było krzyki pozbawionych powietrza ludzi. W samej rzeczy: fetor chloru utrudniał oddychanie już w sporej odległości od wagonów, cóż więc musiało rozgrywać się w środku, gdzie podłogę pokrywała gruba jego warstwa? Mieliśmy już za sobą chyba z połowę wagonów, gdy nagle usłyszałem czyjeś wołanie: – Popatrz! Popatrz! Szpilman! Jakaś ręka schwyciła mnie za kołnierz i zostałem wyrzucony poza kordon policji. Kto ośmielał się tak ze mną obchodzić? Nie chciałem oddzielać się od moich. Chciałem być razem z nimi! Przed sobą widziałem teraz tylko zwarty rząd pleców policjantów. Rzuciłem się na nich, lecz nie ustępowali. Widziałem ponad ich głowami, jak matka z Reginą, podtrzymywane przez Halinę i Henryka, wsiadały do wagonu, podczas gdy ojciec rozglądał się za mną. – Tatusiu! – krzyknąłem. Zobaczył mnie, zrobił kilka kroków w moim kierunku, jednak w tym samym momencie zawahał się i przystanął. Był blady, jego wargi drżały nerwowo. Starał się uśmiechnąć, jakby bezradnie i z bólem, uniósł rękę i pomachał mi na pożegnanie, jakbym powracał do życia, a on żegnał mnie już z drugiej strony. Potem odwrócił się i poszedł w kierunku wagonów. Znów rzuciłem się z całych sił na policjantów. – Tatusiu! Henryk! Halina!… Krzyczałem jak opętany, ogarnięty strachem, że właśnie teraz, w najważniejszym momencie, nie dostanę się do nich i że już na zawsze pozostaniemy rozdzieleni. Jeden z policjantów obrócił się i popatrzył na mnie rozzłoszczony: – Co pan wyprawia? Lepiej niech się pan ratuje! Ratuje? Przed czym? W sekundę zrozumiałem, co czekało poupychanych w wagony ludzi. Włosy stanęły mi dęba. Spojrzałem za siebie: plac był opustoszały, a za kolejowymi torami i rampami znajdowały się ujścia ulic. Zacząłem uciekać w tym kierunku, kierowany nieopanowanym, wręcz zwierzęcym strachem. Udało mi się wmieszać w kolumnę opuszczających w tym momencie plac robotników Gminy i razem z nimi przekroczyłem bramę.” (s. 100-101)

JA, III A

„Szedłem po prostu przed siebie. Było mi obojętne, dokąd. Za mną pozostały Umschlagplatz i wagony, które wywoziły moich. […] Do tego domu, w którym była skoszarowana nasza rodzina, nie wolno mi było w żadnym przypadku wracać. SS-mańska straż zamordowałaby mnie na miejscu lub też odesłała z powrotem na Umschlagplatz jako kogoś, kogo przez przeoczenie wyłączono z transportu wysiedleńczego. […] Ulica była jak wymieciona, bramy na głucho zaryglowane albo otwarte na oścież w tych domach, z których odtransportowano już wszystkich mieszkańców. Z przeciwka nadchodził żydowski policjant. Nie przejmowałem się nim i nie zwróciłbym na niego najmniejszej nawet uwagi, gdyby nie to, że zatrzymał się i zawołał: – Władek! […] Teraz go rozpoznałem. Był to mój kuzyn, niezbyt chętnie widziany przez rodzinę. […] Gdy został policjantem, jego zła opinia jeszcze się utrwaliła. […] pójdziesz ze mną do nas. Podniesie cię to trochę na duchu. Zgodziłem się i tę pierwszą samotną noc spędziłem u nich. Wcześnie rano poszedłem do syna przewodniczącego Gminy, Mieczysława Lichtenbauma, którego znałem z czasów, gdy występowałem jeszcze w kawiarniach getta. Zaproponował mi, bym grał w kasynie niemieckiego „Vernichtungskommando”, gdzie panowie z gestapo i SS, zmęczeni całodziennym mordowaniem Żydów, oddawali się wieczornym rozrywkom. Byli przy tym obsługiwani przez tych, których wcześniej czy później również mieli zamordować. Oczywiście nie chciałem przyjąć takiej propozycji, chociaż Lichtenbaum nie mógł zrozumieć, dlaczego nie przypadła mi ona do gustu i poczuł się dotknięty moją odmową. Bez dalszych dyskusji polecił wpisać mnie do grupy robotników, którzy rozbierali mury tej części getta, którą przyłączono do „aryjskiej” części miasta. Następnego dnia opuściłem po raz pierwszy od dwóch lat dzielnicę żydowską. Był piękny, gorący dzień, gdzieś około 20 sierpnia.” (s. 102-104)

JA/ONI, IV A/IV B

„Tego wieczoru nie wróciliśmy do getta. Zostaliśmy na jakiś czas skoszarowani na Narbutta. Dopiero później mieliśmy się dowiedzieć, co się w tym czasie wydarzyło w getcie: ludzie bronili się, jak umieli, przed wywiezieniem na śmierć. Chowali się w przygotowanych wcześniej kryjówkach, a kobiety polewały klatki schodowe wodą, która zamarzając, utrudniała Niemcom wdarcie się do wyżej położonych mieszkań. Niektóre z domów wprost zabarykadowano, a mieszkańcy wdali się w strzelaninę z SS, zdecydowani zginąć w walce z bronią w ręku, zamiast dać się wykończyć w komorze gazowej. Chorych z żydowskiego szpitala zabrano w bieliźnie, załadowano do lodowatych wagonów i wywieziono do Treblinki. Jednakże dzięki temu pierwszemu aktowi zbrojnego oporu stawianego przez Żydów, Niemcy zdołali odtransportować w ciągu pięciu dni zaledwie pięć tysięcy osób, zamiast zaplanowanych dziesięciu tysięcy. Piątego dnia wieczorem „Zig-zag” zawiadomił nas, że akcja „czyszczenia getta z pasożytniczych elementów” została zakończona i możemy wreszcie powrócić do domu. Nasze serca waliły jak młotem. Ulice getta ukazywały wstrząsający widok. Chodniki były zasypane odłamkami powybijanych szyb. Rynsztoki pełne były pierza z porozrywanych poduszek. Wszędzie pióra. Każdy podmuch wiatru unosił chmury piór i rozdmuchiwał je wokoło, jakby padał śnieg, tylko w odwrotnym kierunku – od ziemi ku niebu. Co rusz zwłoki pomordowanych. Wokoło panowała tak głęboka cisza, że odgłos naszych kroków odbijał się długim echem od ścian domów, jakbyśmy przecinali wąwóz w górach. Pokój był splądrowany i nie zastaliśmy w nim nikogo. Wszystko było tak, jak pozostawili to wywiezieni rodzice Próżańskiego. Prycze były po ich ostatniej tu nocy nie zasłane, a na wygaszonym piecyku stał garnuszek z kawą, której nie było im już dane wypić. Na stole leżały, tak jak je pozostawiłem, pióro i zegarek.” (s. 122-123)

 

Stanisław Gombiński

ONI, III A

„Na Umschlagu – straż, krzyki, Niemcy. Ludzie powoli wchodzą w głąb placu, za druty, powoli, jeden za drugim, wchodzą do pustych izb budynku szkolnego [szkół powszechnych nr 112, 120 i 122 pod adresem Stawki 4/6] lub pozostają pod gołym niebem. Nie ma wody, nie ma łyżki strawy. {Jakaś namiastka pomocy, jakieś pożywienie dla wysłanych zjawia się dopiero później, po kilkunastu dniach; z początku jest chleb i marmolada – tylko dla ochotników.} Ludzie są sami, czasem ze swoimi najbliższymi. Czekają. Nie zawsze odjazd następuje natychmiast, najczęściej upływa kilkanaście godzin, czasem doba, czasem dwie. Nie było pociągów.

Przez ten czas czekają. Na co? Czasem na pomoc z zewnątrz, może przyślą jakiegoś porządkowego, może obmyślą ratunek ci, co pozostali. Wielu tak myśli, często słusznie. Ale większość, olbrzymia większość nie ma na co ani na kogo czekać.

A na Umschlagu, przed drutami, na terenie ludzi wolnych – ruch. Zajeżdża riksza {za rikszą}, przyjeżdżają funkcjonariusze Służby Porządkowej, urzędnicy różnych wydziałów Gminy. Nie wszyscy mogą przyjechać, nieusprawiedliwiona funkcjami urzędowymi obecność na Umschlagi może się źle skończyć, a sprzed drutów można się dostać za druty. Przyjeżdżają ci, którzy mają preteksty, funkcjonariusze SP – „służbowo”, urzędnicy Wydziału Zdrowia, ponieważ na Umschlagu mają służbę ich urzędnicy – „kolumniarze”, dozorują czystości, przynoszą wodę i chleb, przenoszą chorych, zwłoki, urzędnicy Zakładu Zaopatrywania w sprawie zaopatrzenia w żywność, urzędnicy Wydziału Szpitalnictwa – do tamtejszego szpitala. Zajeżdża karetka pogotowia, bielą się fartuchy lekarzy i pielęgniarek.

Przyjeżdżają [ci], co mają pretekst. Cel tego ruchu jest jednak jeden, jeszcze kogoś wyciągnąć zza drutów, uwolnić, przemycić z powrotem. Różne są drogi, różne metody, za pieniądze i nie za pieniądze, w fartuchach lekarskich wśród odchodzącej do ghetta zmiany, w opasce i w czapce żydowskiego policjanta, czasem w mundurze, szynelu, czapce i pasie polskiego policjanta, czasem przez dziurę w murze wprost na aryjską stronę, czasem do ghetta z powrotem, czasem w jakimś wozie, w wózku cmentarnym. […]

Nagle krzyki. „Na dziedziniec”. To znak, że pociąg podstawiony. Wychodzą z budynku, z zakamarków, z zewnętrznego dziedzińca. Już stoją w wielkiej gromadzie, z tobołami, z paczkami, z pustymi rękoma. Stoją spokojnie, nie słychać jęków ni płaczu. Jeszcze strażnicy sprawdzają, czy nie ukrył się ktoś, jeszcze obchodzą wszystkie pomieszczenia. Czasem wypędzą ukrywającego się, czasem słychać tylko głuchy strzał. Gromada już uszykowana, ruszają. Tym razem – niedaleka droga do bramy, wiodącej na właściwy plac – kilkadziesiąt zaledwie kroków, później jeszcze ze dwieście kroków do bocznicy kolejowej. I tu jest spokój. Czasem na tym ostatnim odcinku jeszcze jedna, dodatkowa selekcja i znów zwalniają trochę ludzi, czasem tu właśnie odbywa się pierwsza selekcja, jeżeli wszystkich zatrzymanych na ulicy od razu popędzono na Umschlag, czasem też zatrzymanych, bez żadnej selekcji, wprost pędzą do wagonów. Rozmaicie bywa. Oto już pociąg stoi, 25-30 wagonów towarowych, zamkniętych, z zasuwanymi drzwiami, stoją przy nich porządkowi – to ekipa ładowaczy, stoją Niemcy. Zaczyna się ładowanie, odbywa się spokojnie, bez jęków, bez płaczów. Liczy się dokładnie, oddzielnie każdą głowę. Liczenie jest podwójne: liczy Niemiec sobie i kierownik ładowaczy, podobwodowy Brzeziński [Mojżesz] – sobie. Tu chodzi o cyfry sprawozdawcze, o dane liczbowe, o statystykę! To ważne, arcyważne, pójdzie raport do Lublina, Krakowa, Berlina.

Oto wagon załadowany, dawna zasada, pięknie na każdym wagonie wymalowana „8 koni lub 40 ludzi” ustąpiła miejsce nowej: najnowsze odkrycia naukowe pozwalają w jednym wagonie 80-100 ludzi umieścić. Że będzie ciasno, że w sierpniowe, upalne dni w zamkniętym zewsząd wagonie grozi śmierć ze ścisku i braku powietrza? Że ci ludzie poduszą się? Przecież droga niedaleka, przecież podróż niedługa. To tylko przemijające niewygody letniej podróży. I pociąg z wolna rusza.” (s. 85-88)

ONI, III A   (22.07.1942)

„Długie korowody ludzkie zmierzają na północ, gdzie w pobliżu wylotu „Dzika” znajduje się Umschlagplatz.

Umschlagplatz – jest to plac przeładunkowy, bocznica kolejowa od niedalekiego Dworca Gdańskiego; rampa, magazyny, położenie u krańców ghetta, wszystko to spowodowało, że plac stanowił odpowiednie i jedyne miejsce przeładunków, towarów do [dzielnicy] i z dzielnicy idących. Węgiel, drzewo [sic], drewno, żywność, towary podlegające przeróbce tam przechodziły, tam odstawiało getto swą produkcję, tam odbywał się cały oficjalny ruch towarowy. Od ul. Stawki przylegają doń jakaś szopa drewniana, jedna i druga, dalej dwa duże, nowoczesne budynki, wykończone w 1938 czy 39 roku, miały w nich mieścić się szkoły powszechne, do uruchomienia ich nie doszło. W 1940 roku, po zamknięciu ghetta, w większym i lepiej urządzonym budynku umieszczono oddziały zakaźne Szpitala Żydowskiego „Czyste” [Stawki 6/8], gdzie znajdują się wciąż, drugi budynek szkolny stoi pusty. Przed budynkami szkolnymi i szopami szeroki chodnik, kawałek jezdni jeszcze wolny – i mur, biegnący wzdłuż ul. Stawki aż do przekrzyżowania z ul. Dziką. Tu mur skręca pod kątem prostym i ciągnie aż do wylotu „Dzika”. Plac, biegnący między szopami i budynkami a murem, jest przedzielony na dwoje małym płotem z drutu kolczastego; ten plac, obie szopy drewniane, pusty budynek szkolny i mały dziedziniec za tym budynkiem ogrodzony znów murem od właściwego „Umschlag[u]” zostają oddane na cele wysiedlenia.” (s. 75-76)

ONI, III A

„Afisze. Wciąż afisze. Wciąż namawia się do ochotniczego zgłaszania się na Umschlag. Jest i premia, trzy kilogramy chleba i jeden kilogram marmolady dla każdego ochotnika. Podpisany Kierownik Służby Porządkowej. I idą, parę tysięcy ludzi zgłasza się. Wśród nich Rubinstein ze swoim upiornie wesołym „Ale glajch”. Przynajmniej mogą zabrać ze sobą to i owo, nie iść w jednej koszuli. A jedzenie nie jest do pogardzenia! W getcie głód, zupełny głód. Idą i otrzymują na Umschlagu chleb i marmoladę…” (s. 82)

ONI, III A (sierpień 1942)

„Akcja trwa nieprzerwanie, rozwija się, już posuwa się ku centrum. Udział Niemców coraz znaczniejszy. Oto blokady wielkich odcinków Leszna, Nalewek, Gęsiej, Śliskiej, Pańskiej. To już nie są zaułki nędzy. Wszyscy przechodnie, wszyscy mieszkańcy objętych blokadą domów wypędzeni na jezdnię, kilka tysięcy ludzi, uszeregowanych w czwórki czy szóstki. Tu odbywa się selekcja. Podchodzi szereg do SS-owca, jeden rzut oka na dokumenty, na twarz i dotknięcie pejczą [sic], na lewo – to wolność, na prawo – to Umschlag.” (s. 84)

ONI, III A

„Już i duże getto kurczy się; wypadła już Chłodna, Żelazna do Leszna, Ogrodowa, Elektoralna, Orla, Solna i Leszno nieparzyste. „Czy jeszcze nie koniec? Więc to wszystko kłamstwo; likwidują więc wszystko i wszystkich, nie pozostawiając nic? Ani shopy, ani Wehrmacht, ani «ocalenie całości kosztem części» – wszystko to kłamstwo, kłamstwo i tylko kłamstwo?!!” – „Nie! To już kres, to na pewno już kres”. „Granicą będzie Leszno, mur będzie biegł środkiem jezdni; nieparzysta strona – aryjska, parzysta – do ghetta. Już postanowiono, już uzgodniono; na Ogrodowej już jest zatwierdzony nowy plan ghetta!”

Ghetto cofa się coraz bardziej do północy; jego granica południowa coraz bardziej zbliża się ku Umschlagowi. Ma się wrażenie, że to jest systematyczny proces, który będzie szedł coraz dalej, coraz dalej – aż obie granice: południowa i północna zleją się, spotkają się na Umschlagu. I wtedy będzie kres, materialny – nie idealny! Koniec ghetta warszawskiego, koniec egzystencji i koniec agonii. Raz wreszcie zakończy się ponury koszmar.” (s. 100-101)

ONI, III B

„O ile Umschlag przez cały okres Wysiedlenia jest podobny do piekła, w owe sześć dni, przez okres czworoboku [kotła na Miłej], przypomina ostatnie, najniższe kręgi Hadesu. Tysiące mężczyzn, kobiet, dzieci, płacz, gwar, hałas, krzyki, modły. 9 i 10 września – środa i czwartek – to Nowy Rok. Kilkunastu Ukraińców, wiecznie pijanych, trzyma straż, rabują, zrywają z ludzi, zabierają im, co mają. Wciąż rozlegają się strzały, trupy leżą na dziedzińcu zewnętrznym i z tyłu gmachu.” (s. 114)

ONI, III C/ IV A

„Zmiana granic: getto posuwa się ku północy. Granicę nową stanowią ulice: Gęsia i jej przedłużenie: Franciszkańska, Bonifraterska – Muranowska – pl. Muranowski – Pokorna – Umschlag – Szczęśliwa – Smocza do Gęsiej. Środkiem ulic granicznych ma biec mur. Wszystkie shopy pozostają na miejscach, muszą jednak być obmurowane. Termin przeprowadzek – 24 września.

Według nowych zasad w getcie znajdować się będą urzędnicy Rady Żydowskiej – ogólna liczba numerków dla urzędników i ich rodzin, wliczając Służbę Porządkową, wynosi dwa tysiące sztuk, dalej placówki wojska, kolei, urzędów, przedsiębiorstw prywatnych i Rady Żydowskiej (placówka stolarska Wydz[iału] Gospodarczego i placówka budowlana, tzw. „Bauwesen” Ref[eratu] Technicznego) oraz nieznaczna część shopowców, których olbrzymia większość mieszka w blokach mieszkalnych przy warsztatach. Więc znów wędrówka: funkcjonariusze SP – na ul. Zamenhofa, od Gęsiej do Kurzej, urzędnicy Wydziału Zdrowia z Pawiej – na Kurzą, Zakładu Zaopatrywania z ul. Zamenhofa – na parzystą Franciszkańską, inne Wydziały Gminy z nieparzystej Gęsiej – na Niską, Zamenhofa i Kurzą. Szpital otrzymuje pomieszczenie w domach przy ul. Gęsiej 6/8/10, tamże – oraz w jednym z domów parzystej Franciszkańskiej – mieszczą się lekarze, pielęgniarki, personel administracyjny i pomocniczy. Bank Dzielnicy Żydowskiej, mieszczący się przed i podczas Wysiedlenia na Nowolipkach, przechodzi na Nalewki.” (s. 120-121)

ONI, IV A

„Warszawskie getto. Wysiedlenia są widocznym ośrodkiem zainteresowania, toteż różni turyści przejeżdżają przez Leszno, Karmelicką i Zamenhofa, zwiedzają Umschlagplatz…” (s. 133)

ONI, IV A (18 stycznia, akcja „styczniowa”)

„Jest dzień 18 stycznia, poniedziałek, getto budzi się przerażone, straszne słowo obiega wszystkie domy, pobladłymi usty powtarzane: „AKCJA” […]

Na Umschlag też idzie cały personel Zakładu Zaopatrywania z Kierownictwem i Dyrekcją na czele. Wśród nich członkowie Rady, już żadne dygnitarstwo nie chroni. Dopiero Brandt zwalnia z Umschlagu Prezesa Zakładu, Gepnera, radców: Sztolcmana, Graf[f]a i innych. Ale wielu radców ginie: ginie Jaszuński, największym szacunkiem się cieszący, ginie dr Milejkowski, Szef Wydziałów Szpitalnictwa i Zdrowia, ginie Rozensztat, kierownik Komisji Prawnej, znany adwokat warszawski, ginie dr Glü[c]ksberg, ginie Hurwicz, który mógł się ocalić sam, lecz nie chciał pozostawić rodziny, giną inni. Niektórzy są na miejscu, za to ich żony i dzieci zabrano. Chorzy w szpitalu zlikwidowani na łóżkach lub wypędzeni na Umschlag. Nikt nic nie wie, ale wydaje się, że odbywa się likwidacja, jeśli nie całej reszty – bo dotychczas, jak telefon informuje, shopów nie ruszono – to w każdym razie ghetta.” (s. 138 i 140)

ONI, IV B

„Drugie zarządzenie: dalsze ograniczenie ghetta. Granica południowa, biegnąca obecnie wzdłuż Gęsiej i Franciszkańskiej, ma być przesunięta na ul. Muranowską. Już tylko najbliższe ulice, tylko kilkadziesiąt domów przylegających do Umschlagu ma stanowić getto. Termin przeprowadzek: 23 stycznia. […] Zarządzenie o zmianie granic w ogóle nie wchodzi w życie, zostaje odwołane. Ghetto pozostaje w dotychczasowych granicach.” (s. 144-145)

ONI, III B

„Pozostają ci, którzy odpadli [nie dostali „numerków na życie”]. Jeszcze nie idą na Umschlag, „zobaczy się”, co się z nimi zrobi. Mają oni zająć kilka domów na ul. Ostrowskiej i tam czekać wyroku.

Selekcja trwa przez niedzielę i poniedziałek, w poniedziałek [07.09.1942] o zmierzchu kończy się. Ale w domach czworoboku jeszcze pozostało tysiące ludzi, to ci, którzy – przekonani o bezcelowości stanięcia do selekcji – skryli się, pozostali w mieszkaniach. Przeważnie kobiety z dziećmi, starsi, dzieci, chorzy.

Posterunki stoją wzdłuż czworoboku nadal, we wtorek rozpoczyna się czyszczenie domów, przeczesywanie mieszkań, wyławianie kryjących się. Na zewnątrz czworoboku kręcą się porządkowi, furmani, cmentarnicy, biegną na ul. Zamenhofa, od Stawek, na Gęsią, na Lubeckiego, szukają jakiegoś słabego miejsca, próbują zmiękczyć, uprosić, przekupić posterunki, by wtargnąć do strzeżonej dzielnicy i wywieźć jeszcze jedno dziecko, jeszcze jedną kobietę, jeszcze jednego starca. Zabiegi ich są czasem skuteczne. Wyciągają, szmuglują, wykradają: w wózkach cmentarnych, pod wozem, pod płaszczem. Ale jednocześnie dokonuje się oczyszczenia reszty domów, codziennie gromady ludzi są wyciągane i prowadzone na Umschlag.” (s. 113-114)

ONI, III B (5/6.09.1942)

„W nocy z 5 na 6 września alarm innego rodzaju. Wszystkie bloki mieszkalne, wszystkie mieszkania, wszyscy ludzie zaalarmowani; wszyscy mają się ubrać, zabrać żywność na 2 dni i udać się do czworoboku zamkniętego ulicami: Smoczą, Gęsią, Zamenhofa, Stawkami. Do godz. 9 rano przeprowadzka ma się dokonać, wszystkie mieszkania winny zostać otwarte. Każdy znaleziony poza czworobokiem po godz. 9 dnia 6 września zostanie na miejscu zabity.

Prawie wszyscy idą, ale pewna część pozostaje w mieszkaniach. To ci, którzy nie mają wyjścia, którzy i tak, i tak nie widzą żadnej nadziei dla siebie. Starcy, chorzy, niezatrudnieni, nierzadko kobiety z dziećmi. Nie wszyscy: większość ich idzie do czworoboku, tylko mała część decyduje się pozostać. Ich najbliżsi żegnają ich na zawsze. (Wszyscy pozostali w mieszkaniach ocaleli. W opuszczonych przez dwa dni blokach nie było prawie żadnej kontroli.) Nie wierzą w swój powrót, nie wierzą, by – w wypadku powrotu – mieli się zastać przy życiu. Pożegnanie nie trwa długo; chce się przejść na miejsce, znaleźć jakiś kąt dla siebie i swoich, zabrać nieco żywności i najniezbędniejszej odzieży. A godzina 9 już bardzo niedaleko…

Cała ludność znajduje się już wewnątrz czworoboku, otoczona ze wszystkich stron. Wzdłuż ulic granicznych, środkiem jezdni, ciągnie się żywy mur; to placówki wojskowe Waffen SS, co 15-20 metrów rozstawione, trzymają straż. Jedna obręcz, złożona z Liwtwinów i polskich policjantów, trzyma straż na zewnątrz dawnych granic ghetta; drugą obręcz stanowią mury. Trzecia – wewnętrzna., ściślejsza – zaciąga się obecnie. Strategia bojowa według wszelkich prawideł sztuk; ta jakaś gra wojenna z zastosowaniem nowoczesnych przesłanek taktycznych, to słynny z komunikatów Naczelnego Dowództwa Kocioł, Kesselschlacht. Opracowanie i wykonanie zadania – celująco, bez zarzutu.

Wewnątrz kotła – ostatnia, wielka selekcja. Poszczególne shopy, pracownicy Gminy, Służba Porządkowa – każda grupa oddzielnie. Rusza shopy do selekcji: na oznaczonym odcinku ulicy ustawiają się rzędami, po sześciu, po ośmiu. Oto ustawiają się wzdłuż ul. Miłej, od Zamenhofa do Lubeckiego shopy Többensa, twarzą do ul. Zamenhofa. U wylotu na ul. Zamenhofa stoi Többens, stoi kilka SS-manów; wzdłuż Zamenhofa biegnie żywy łańcuch posterunków straży. Na dany znak ruszają, podchodzi do wylotu szóstka. W prawicach wysoko wzniesionych trzymają najnowsze, w ostatnich dniach po raz x-ty ostemplowane legitymacje firmy na znak, że oni są ci wybrani z wybranych, że przeszli wszystkie wewnętrzne selekcje, że są naprawdę pracownikami shopów. Podbiegają kilkadziesiąt kroków, stają. Többens nachylony do przodu, z pejczą [sic] w ręku, jednym rzutem oka przebiega legitymacje, znaczki, twarze; pejczą segreguje. Jedni – prostu, na zewnątrz posterunków, na odcinek mniejszych numerów Miłej, od Zamenhofa do pl. Muranowskiego biegnący. To wolność, to wyzwolenie. Po ukończeniu selekcji pójdą do swoich mieszkań, do swoich bloków z powrotem. Drudzy – na prawo, wzdłuż ul. Zamenhofa, wewnątrz obręczy strażniczej. To skazani, to Umschlag. Większość kobiet, każdy – kto z dzieckiem, starsze kobiety – bez wyjątku, wielu starszych mężczyzn. I tu odbywa się szmugiel, to szmugiel dzieci. W plecaku, w kocach przymocowanych do barków. Wielu mężczyzn szmugluje dzieci na sobie; ponieważ Többens i „Komisja” stoją po lewej stronie ul. Miłej, oni, nadciągający im naprzeciw, mają dzieci wzdłuż lewego boku umocowane, przywiązane pod płaszczem. Czasem podstęp się udaje: nie ma czasu na dokładną rewizję osobistą, na każdą szóstkę przypadają sekundy. Ale uratowane dzieci są rzadkością, przeważnie szmugiel się nie udaje.” (s. 111-112)

 

Ludwik Hirszfeld

ONI, III

„Plac przeładunkowy był rodzajem czyśćca, drogą do piekła. Wyglądał on w sposób następujący: z miasta zganiano dziennie, częściowo na wozach, przeważnie na piechotę, siedem do dziesięciu tysięcy ludzi. Plac był otoczony kordonem; kto się dostawał za kordon, przestawał być człowiekiem.

[…] Czasem na placu Niemcy dokonywali segregowania. Ludzie, którzy posiadali dokumenty pracy w szopach, kierowani byli na prawo, pozostali byli ładowani do wagonów. Nieszczęśliwcy ci musieli przechodzić przed rzędem uzbrojonych Niemców, którzy bili ich niemiłosiernie pałkami lub biczami, i bez powodu strzelali prawie ustawicznie. Obok tego placu słychać było bez przerwy odgłosy strzałów karabinowych i karabinów maszynowych. Obok wagonów leżą trupy porządkowych, nie dość sprawnie spełniających rolę katów.” (s. 420)

JA, III A

„Wszystkie wyloty getta, z wyjątkiem jednego, zostały zamurowane. Żydzi znaleźli się w pułapce. Jazda tramwajem była związana z niebezpieczeństwem, ponieważ żołnierze zatrzymywali tramwaje, część pasażerów zabijali, a resztę bez sprawdzania dokumentów wywozili na plac przeładunkowy na Stawki. W tym okresie o sprawdzaniu dokumentów nie było mowy. Wszyscy bez wyjątku schwytani odstawiani byli na plac przeładunkowy lub bezpośrednio do wagonów. Ulica zaczynała przypominać dom obłąkanych.” (s. 416)

 

Henryk Bryskier

ONI, III B

„W pierwszej dekadzie września 1942 roku, wszyscy bez wyjątku otrzymali rozkaz opuszczenia swoich miejsc pracy i domów i udania się z mały ręcznym bagażem na pl. Parysowski i przyległe doń ulice aż do Miłej, który to obszar leżał w bliskim sąsiedztwie placu przeładunkowego tzw. Umschlagplatzu. Każdemu spotkanemu na terenie getta – prócz punktu zborczego – groziło zastrzelenie na miejscu. Przeszukiwanie domów w celu wyłapywania ukrytych jeszcze ludzi miało być prowadzone przy pomocy wytresowanych psów.” (s. 202-203)

ONI, III

[Fragment opowieści zbiega z Treblinki przytaczany przez Bryskiera]: „Gnany przybyłem na Umschlagplatz. Byłem w pierwszych piątkach wielkiego pochodu, którego końca nie mogłem dojrzeć. Skierowano nas wprost do podstawionego na bocznicy towarowego pociągu. Porządek utrzymywali Niemcy i Służba Porządkowa. Czoło pochodu dotarło do pierwszych wagonów przy parowozie; po drodze naliczyłem ponad 60 wagonów. Każdy wagon miał na oścież rozsunięte drzwi, a wewnątrz podłogi były białe. Początkowo przypuszczałem, że wagony te są po mące, kredzie lub podobnym transporcie. Wreszcie pogodziłem się z myślą, że Niemcy ze względów sanitarnych polecili polać podłogi mlekiem wapiennym. W szybki tempie ładowano nas po 20 piątej tj. po 100 osób do wagonu. Dopiero z bliska przekonałem się, że biel na podłogach stanowiła gruba warstwa ok. 10 cm rozsypanego chlorku, czy też innego żrącego środka. W wagonach było do tego stopnia ciasno, że nie można było się obrócić. Jaką pozycję kto zająć, w takiej musiał pozostać przez całą podróż.” (s. 216)

ONI, V

„Następnego dnia odbywało się zgromadzenie wszystkich wypłoszonych, którzy znów z rękoma podniesionymi zbierają się wzdłuż muru i zostają odprowadzeni na Umschlag.” (s. 244)

JA/ONI, V

„U zbiegu ulic Dzikiej i Stawek przy pl. przeładunkowym zatrzymaliśmy się. Dołączono do nas następne grupy. Słyszę strzał. Pada zabity człowiek pod bramą domu nr 3 przy ul. Dzikiej. Wypadek nie zrobił już na mnie wrażenia. Przepełniony pociąg towarowy ruszył z miejsca, a nagromadzony transport przed placem skierowano do gmachu miejskiego Stawki 6.” (s. 249)

ONI, V

„Prostokąt pl. przeładunkowego, otoczony był z dwóch stron murem od ul. Dzikiej i Stawek, trzeci bok stanowiły magazyny z rampą, a czwarty wylot bocznicy kolejowej. Całość była strzeżona przez Niemców i Ukraińców. Czoło kolumny ruszyło z miejsca i zostało skierowane na plac przeładunkowy w szeregach 10-osobowych wzdłuż toru, na którym stał pociąg.” (s. 257)

JA, V

„Pochód okrążając teren placu, dotarł do pierwszych wagonów przy lokomotywie, od której znalazłem się w odległości ok. 200 metrów. Rozpoczęło się załadowywanie odliczonymi szeregami po sto osób do wagonu. Brak stopni utrudniła dostawanie się do wagonów, a z rampy nie korzystano. Młodzi i zwinniejsi podawali ręce kobietom, dzieciom i starszym, wciągając do wagonów. Przynaglanie tworzyło zatory i zamiast dostawania się do wagonów, przyciskano się wzajemnie do żelazem okutych krawędzi otworów. Ten stan rzeczy powodował ingerencję Niemców, smagających pejczami na oślep każdego, kto nie zdążył dostać się do wagonu. Dostałem się do wagonu, znajdującego się mniej więcej w środku pociągu. Zająłem miejsce pod okratowanym okienkiem, zapewniając sobie w ten sposób dopływ świeżego powietrza oraz ewentualne przygotowanie do wyskoczenia z wagonu w czasie biegu pociągu. Zanim pociąg ruszył, zaobserwowałem jak kilkakrotnie odprowadzano pod ścianę pojedynczych ludzi i tam w chodzie od tyłu przeszywano ich serią kul z automatycznego pistoletu. Przyczyną było na ogół nie dość sprawne włażenie do wagonów lub zachowanie nieodpowiadające subiektywnemu widzimisię żołdaka. Drzwi wagonów zostały pozamykane i grubym drutem zabezpieczone. Odczuto wielką dusznotę. Kobiety mdlały w pozycji na wpół stojącej nie można było usunąć się na podłogę wagonu, taki był ścisk sprasowanych ciał. Wreszcie pociąg ruszył.” (s. 257-258)

 

Abraham Lewin

ONI, III A (25.07.1942)

„Warunki Umschlagplatzu: umierają w izbach. Nie można ani wejść, ani wyjść. Wywieziono już do wczoraj 25 000 ludzi, a łącznie z deportowanymi dziś – 30 000. z każdym dniem wzmaga się nasza tragedia. Wielu idzie dobrowolnie. To zapewne głód ich do tego zmusza. Znów obwieszczenie: wywozi się na wschód nieproduktywne elementy. Wśród deportowanych jest dużo trupów. Niemieccy Żydzi wyjeżdżają zadowoleni. Uważają, że udają się w długą podróż.” (s. 173)

ONI, III A

„Lola Kapelusz, żona łódzkiego adwokata, poszła dobrowolnie dwukrotnie ze swoją córeczką na Umschlagplatz; głód je do tego zmusił, od dwóch dni nic nie jadły. Nie przyjęto, gdyż liczba dobrowolnie zgłaszających się jest i tak bardzo duża.” (s. 174)

ONI, III A (29.07.1942)

„Ósmy dzień <akcji>. Wóz na Karmelickiej – wrzucają do niego ludzi. Na podwórzu domu przy Nowolipkach 29 znajdują się jeszcze meble lokatorów, których wyrzucono z mieszkań. Żyd mieszka pod gołym niebem. Kon informuje: dziewczyna, która wróciła z <placówki>, opowiedziała o zabiciu dwóch 10-letnich młodzieńców; zastrzelono ich. Jeden z nich dogorywał przez całą godzinę. Zastrzelili ich bez żadnego powodu. Igła, córka p. Z. Z., udaje się ze swą matką [na Umschlagplatz]. Miejsce egzekucji: Piaseczno Pustelnik, Bełżec.” (s. 176-177)

ONI, III A (16.08.1942)

„Dziś jest dwudziesty szósty dzień <akcji>, która toczy się nadal. Jej groza i rozjuszone bestialstwo są bez precedensu w dziejach ludzkości. Nie dorównuje im nawet legenda o faraonie i jego rozkazie, żeby topiono w rzece każdego noworodka. Ludzie, którzy wrócili z Umschlagplazu, opowiedzieli, że zwolnili złapane wczoraj w szopach kobiety, jeżeli złożyły w ofierze swoje dzieci. Niestety, wiele kobiet uratowało się w ten sposób: oddały swe dzieci w wieku od trzech do dwunastu, czternastu lat.” (s. 195)

ONI, III A

„W tym czasie (godzina czwarta po południu) nie ma – jak opowiadają – w ogóle Niemców na Umschlagplazu. Są tam tylko Żydzi, przeprowadzają straszną, krwawą akcję. Dziś krążyły pogłoski, jakoby ogłoszono rozkaz, żeby wszystkie żony i dzieci urzędników stawiły się obowiązkowo na Umschlagplazu.” (s. 196)

JA/ONI, III A

„Niepracującym Żydom nie wolno pokazywać się na południe od Leszna; przyłapani tam zostaną rozstrzelani. Rodziny pracujących nie znajdują się pod ochroną. W ogóle wszyscy niezatrudnieni i nawet rodziny zatrudnionych winni dobrowolnie stawić się na Umschlagplazu: w przeciwnym razie odbierze im się karty chlebowe i wypędzi siłą. Wygląda na to, że N[iemcy] bawią się z nami w kotka i myszkę. Pracujący osłaniali swoje rodziny, teraz zaś wypędzają rodziny (zabijają je) i chcą pozostawić czasowo pracujących niewolników. Straszne! Gotowią się do dokonania naszej totalnej zagłady.” (s. 198)

ONI, III A (29.08.2942)

„Wczoraj w godzinach wieczornych robotnicy, tzw. placówkarze wracali z różnych n[iemieckich] miejsc pracy. Napadli na nich wtedy esesmani. Strzelali. Złapali wielu z nich i zaprowadzili na Umschlag. Kogo złapali? Istnieją różne wersje. Jedni mówią, że złapali bardzo młodych i staruszków powyżej 50. Inni mówią, że łapali wszystkich, jak leci. Na Umschlag była straszna panika. Strzelali bardzo gęsto. Dwaj lekarze z Pawiej 14, którzy pracowali na placówce poza gettem, nie wrócili do domu nocować. Należy przypuszczać, że ich złapali. Różnie różni ludzie określają łączną liczbę zabitych podczas <akcji> do dnia dzisiejszego.” (s. 211-212)

ONI, III A

„Przed trzema tygodniami Mosze Lewite lub Lewita (Twarda 4) poszedł szukać swej żony na Umschlagu, złapali go i wywieźli do Kosowa. Dwa dni temu wrócił stamtąd, Niemcy zwolnili go jako stolarza. Opowiada, że w Kosowie, z którego wygnano wszystkich miejscowych Żydów, jest pełno uchodźców. Ci, co maja pieniądze, kupują żywność u chłopów i rozdają ją tym, którzy pozostali bez grosza.” (s. 213-214)

ONI, III A (02.09.1942)

„Żydowskim policjantom wydano rozkaz – jak opowiadają – aby każdy z nich dostarczył po <dwa łebki>. Na Pawiej 6 stały kobiety w kolejce po warzywa, żydowscy policjanci napadli i zabrali niektóre z nich. Niem[cy] przeprowadzili blokady kilku <szopów>, wieczorem prowadzili grupy schwytanych. Mówiono, że to ludzie z <placówek>. Wracali z pracy i złapano ich. Wczoraj było na Umschlagu 1400 ludzi, tak przekazał Ri[ngelblu]m, który mieszka przy Dzikiej 3.” (s. 215)

JA, III B (11.09.1942)

„O trzeciej godzinie w nocy zapukał żydowski policjant i powiedział straszną nowinę o skoncentrowaniu wszystkich Żydów w obrębie Gęsiej, Miłej, Ostrowskiej dla przeprowadzenia nowej rejestracji. Należy zabrać ze sobą jedzenie na dwa dni i naczynie na wodę. W niedzielę rano wszystkich warszawskich Żydów ogarnęła panika. Wszyscy myśleliśmy, że trzeba się już pożegnać z życiem. Żegnamy się ze łzami w oczach z rodziną: z matką, Frumą, Nacią, Jakubem i z dziećmi. Straszny i specyficzny obraz Miłej, Wołyńskiej, czworoboku przekształconego w Umschlagplatz. Mnóstwo Żydów z paczkami na plecach ciągnących przez ulice getta. Wszyscy są na ulicach. Cała niedziela minęła na takim wyczekiwaniu.” (s. 218)

ONI, III B

„Wieczorem zaczęła się kontrola szopów i niektóre grupy wracają do swoich fabryk i bloków. W poniedziałek trwa jeszcze powrót do bloków. Kontrola przynosi nowe ofiary. Dzieci odsyłają na Umschlagplatz, starców i kobiety – również. Prawda, wszystko zależy od szczęścia. Przy niektórych grupach kontrola nie jest tak surowa, a inne znów grupy ponoszą ogromne straty. Ofiary są na ulicach.” (s. 218)

„Rozniosła się pogłoska, że warszawskie SS zamknęło naszą firmę. Nastroje ludzi oscylują między nadzieją a rozpaczą. A tymczasem przeprowadzają blokady na pobliskich ulicach i na Miłej. Z domu nr 61 zabierają kilkadziesiąt osób, też z Werkschutz: Rozenowicza ojca i syna, Rybę z rodziną. Wydarzyło się to w poniedziałek. Nasza rozpacz i cierpienia setek ludzi, zamkniętych w wąskiej uliczce, dosięgają ostatecznych granic.

[…] Rozpacz wielokrotnie się wzmogła. Czekaliśmy końca, który musi nastąpić: zabiorą nas na Umschlag.” (s. 219)

JA/ONI, III C

„Wczoraj nagle przeprowadzono wielką blokadę przy Miłej w firmie AHG, zabrano wielu ludzi. Mówi się o 600. Umschlag – jak powiadają – znów jest czynny. Wczoraj otrzymano rozkaz, żeby jeden lekarz i dwie siostry sanitariuszki stawili się do pracy na Umschlagu. Jeśli nie wydarzy się cud, wszyscy zginiemy.” (s. 224)

ONI, III C (21.09.1942)

„Były blokady przy Miłej, w gmachu, w którym znajduje się Urząd Pracy, i gdzie indziej. Prowadzono już liczna grupę, przeważnie kobiet. Są to – jak utrzymują – kobiety z szopu Toebbensa w małym getcie. Oszukano je, zapytano je, która chce przejść z małego do dużego getta, gdyż warunki życia w małym getcie są bardzo ciężkie. Zgłosiło się 300 kobiet, które od razu odprowadzono na Umschlag. W każdym razie należy stwierdzić, że <akcja> toczy się nadal i dziś mija sześćdziesiąty drugi dzień jej trwania.” (s. 225)

ONI/JA, IV A

„Dziś policjant dał znać, że na Umschlagu znajduje się 829 Żydów. Nie wywożą ich do Treblinki, ale też nie zwalniają. W ogóle trudno kogokolwiek stamtąd wydostać, gdyż złapanych przekazuje się tam za podpisem i według list z imieniem i nazwiskiem. Zwolnienie Żyda kosztuje bardzo dużo pieniędzy.” (s. 232)

ONI, IV A (31.10.1942)

„Wczoraj działacz społeczny Gi[terma]n zawiadomił, że z Umschlagu zwalniają dzieci w wieku do 14 lat. Te, które mają dokąd pójść, odsyłają do krewnych, a te, które nie maja nikogo, za pośrednictwem Gminy oddają do zakładów wychowawczych <Centosu>. Dorosłych dzielą na zdolnych i niezdolnych do pracy.” (s. 238)

ONI/JA, IV A (01.11.1942)

„Żydzi odetchnęli dziś nieco swobodniej. Na ulicach pełno spacerujących. Nieliczni, którzy pozostali żywi, opuścili swe ciasne mieszkania i wyszli na powietrze. Miła i Zamenhofa zaludniły się resztkami Żydów. Prawda, smutni, złamani, wychudli, ale ośmielili się pokazać na ulicy. Rzecz niespotykana od tygodni, miesięcy, od wzmożenia się <akcji>. Co wpłynęło na samopoczucie Żydów? Przede wszystkim zwolnienie dzieci z Umschlagu.” (s. 239)

ONI, IV A (10.11.1942)

„Mówią, że przywieziono do Warszawy nowych żandarmów i że zaczął się ruch na Umschlagplazu: przygotowują nowe pomieszczenia.” (s. 247-248)

ONI, IV A (19.11.1942)

„Wczoraj zwolniono z Umschlagu około 150 kobiet i dzieci. Rozniosły się pogłoski, że zwolniono wszystkich zatrzymanych. Okazało się jednak, że na razie zwolniono tylko 150 kobiet i dzieci, a do soboty mają zwolnić wszystkich zatrzymanych. Dowiedziałem się o tym z wiarygodnego źródła. Znaczy to, że jesteśmy w przededniu likwidacji Umschlagu w Warszawie.” (s. 256)

ONI, IV A

„Umschlag w Warszawie naprawdę został zlikwidowany. Wszystkich aresztowanych zwolniono. Co więcej, wypuszczono na wolność wszystkich żydowskich więźniów ze wszystkich warszawskich więzień: z ulicy Mokotowskiej, z Pawiaka, ze specjalnego więzienia przy Gęsiej (60 Żydów i 100 Cyganów). Umschlag przeszedł pod władzę <Weterfassung>, gdzie są obecnie zatrudnieni byli aresztanci.” (s. 258-259)

„Wczoraj wieczorem, około piątej godziny, zastrzelono przy Gęsiej 10 zastępcę komendanta policji żydowskiej, adwokata Lejkina. Jego adiutant Czapliński został ranny w nogę. Nic nie wiadomo dokładnie o tym morderstwie. Domyślają się, że jest to odwet wobec tych Żydów, którzy splamili ręce krwią swych braci, wysyłając setki tysięcy Żydów na Umschlag i do Treblinki.” (s. 237-238)

ONI, IV A (09.01.1943)

„Przedwczoraj wywieszono na murze obwieszczenia, że nie wolno wyjść ani wejść ze starego getta do nowego i z nowego do starego bez specjalnego zezwolenia od <Sonderkommando> przy Żelaznej 103. rozkaz ten, pod którym podpisała się Rada Gminy, wywołał wielką panikę.

[…] Ze słów Brandta wynikałoby, że z budynków Umschlagplatzu chcą zrobić więzienie lub obóz dla Żydów codziennie aresztowanych w <aryjskiej> Warszawie bądź na ulicach starego getta. Żydów tych sprowadzają na Żelazną 103, ale tam jest bardzo ciasno, więc chcą przygotować dla nich coś większego. Wywołuje to niepokój i drżenie serca każdego Żyda.” (s. 282)

 

Perec Opoczyński

ONI, III C (16.09.1942)

„Dziś była blokada w resorcie stolarskim [Gęsia 30]. Zabrano osiemdziesięciu ludzi. Niemcy przeszukali przy tym wszystkie kryjówki i znaleźli w nich około trzydzieściorga mężczyzn i kobiet, których najpierw pobili batogami, a potem odstawili w jakieś odosobnione miejsce i grozili im rozstrzelaniem. Koniec końców odprowadzono ich na Umschlagplatz. Kilkorgu z nich udało się stamtąd wydostać.

Schwytani na roboty do Smoleńska zostali wysłani na Umschlagplatz, choć ten został zlikwidowany. Żydowska policja znów łapie dziś młodych Żydów na ulicach. Niemcy muszą mieć kilka tysięcy Żydów do Smoleńska. Ale Warszawa po zagładzie ma już ich niewielu. Tamci wyłażą więc ze skóry i biorą rzemieślników z szopów.” (Pisma, s. 297)

ONI, IV A (10.10.1942)

„Żydzi znajdujący się na Umschlagplatzu zostaną teraz posłani do niemieckich placówek. Każdego dnia dołącza tam trochę ludzi, ale ich nie wysyłają. Zapewnia się, że wypędzenie albo, jak nazywają to Niemcy w swój przebiegły niemiecki sposób, Umsiedlung zostało faktycznie zatrzymane do pierwszego stycznia. Żydzi, którzy znajdują się na Umschlagplatzu handlują na całego – przynoszą z placówek chleb, kiełbasę, kartofle, a nawet… serowe ciastka” (Pisma, s. 305)

ONI / JA, IV A (25.10.1942)

„Kobiety schwytane na cmentarzu nadal siedzą na Umschlagplatzu, a stolarzom nie udało się ich uwolnić. Żydowscy policjanci żądają sześć tysięcy od łebka, a do tego trzeba im dostarczyć na miejsce uwolnionego kogoś innego. Kiedy stoi się w kręgu poszkodowanych stolarzy i przysłuchuje się, z jaką swobodą mówią o możliwości złapania innych kobiet i dostarczenia ich, by uwolnić własne żony, okropnie smutno robi się na sercu, że prości ludzie mogą zniżyć się do takiego poziomu podłości i zdziczenia.” (Pisma, s. 311)

ONI, IV A (31.10.1942)

„Z Umschlagplatzu (Transferstelle) zwolniono wreszcie dzieci do czternastego roku życia. Kobiety i mężczyźni od czternastego do czterdziestego roku życia, którzy zostali uznani za „nadających się”, zostali posłani do pracy na placówki. Werterfassung (grupa sprzątająca „opuszczone” żydowskie mieszkania) ma utworzyć pralnie i zatrudnić kobiety.

Co się stanie z nienadającymi się, nie wiadomo. Mówi się nawet, że pozostawi się ich przy życiu i zwolni z Umschlagu. Dzieci, które nie mają domu, ma wziąć gmina.” (Pisma, s. 313)

ONI, IV A (31.10.1942)

„Wczoraj rzeczywiście uwolniono z Umschlagplatzu pierwszą partię dzieci. Widzi się dobry znak w tym, że pozwoli się resztce Żydów warszawskich zachować życie. Wielce jednak obawiają się ci, którzy nie ufają polityce SS: nie można mieć do nich żadnego zaufania. Tego wroga zaślepia nienawiść i nie wie lewica, co czyni prawica.” (Pisma, s. 313)

ONI, IV A (10.11.1942)

„Na Umschlagplatzu siedzi nadal wiele kobiet i mężczyzn. Uwolnienie się stamtąd kosztuje około trzech tysięcy pięciuset złotych (tydzień dwa tygodnie temu, jak wiadomo, kosztowało to sześć tysięcy złotych od łebka). Mężczyźni pracowali w Werterfassung (opróżniali żydowskie mieszkania). Kobiet jednak do tego się nie dopuszczało.

U Schultza [Nowolipie, Ogrodowa i Leszno] nie daje się więcej niż ósemkę chleba na głowę (robotnika) i zupy. Nic to jednak, bo szewcy i krawcy u Schultza zarabiają prywatnie, cichcem pracując w szopie. Oficjalnie praca trwa tam od siódmej rano do szóstej wieczór i reżim jest bardzo surowy.” (Pisma, s. 316)

ONI, IV A (10.11.1942)

„Wieść niesie, że czyści się mieszkania na Umschlagplatzu. Mówi się o wysłaniu stamtąd szewców i krawców do Lublina. Żydowska policja pytała dziś telefonicznie, ile OBW ma warsztatów, gdzie się znajdują, gdzie jest blok mieszkalny robotników, jakie są numery domów itp. Rozumie się, że zaraz zaczęto się zastanawiać, czy szop nie będzie wysiedlony i zapanował niepokój.

Z szopu Hoffmana (szwalnia) [Nowolipki 49 i 51a] ze strachu przed wysyłką uciekają robotnicy. Sądzą, że Lublin to nic innego, jak tylko zmyłka i znaczy tyle, co Treblinka. Znów powiada się, że wiceszef wypędzenia Michalsen ponownie przyjechał do Warszawy. Mówi się też, że od Schultza [Nowolipie, Ogrodowa i Leszno] mają zabrać pięć tysięcy osób. Miałoby tak być na skutek osobistych starań Schultza, ponieważ zaoszczędziłby trzy miliony złotych, które wydaje na ich skromne wyżywienie, i chce się ich teraz pozbyć. Ma około ośmiu tysięcy robotników, ale ich produktywność nie przewyższa tej, którą wykazywało się dawniej dwa i pół tysiąca ludzi. Wymaga więc, by każdy robotnik szopu płacił za kawałeczek chleba i zupę dziesięć złotych dziennie, tak by nie dokładać z własnej kieszeni. Sumę tę muszą mu płacić jednak tylko ci, którzy przyszli do niego po dwudziestym drugim lipca (początek wypędzenia). Mówi się, że wszyscy Żydzi z małego getta będą się musieli przenieść do dużego getta.

Dziś około dziewiątej rano dowiedzieliśmy się, że nastąpiła blokada szopu Hoffmana [Nowolipki 49 i 51a]. Brano kobiety i dzieci, przede wszystkim nielegalne.

Później podano, że blokady są też u Toebbensa [Prosta 14 i Leszno 74] i Oschmanna [produkcja czapek wojskowych, pralnia – Nowolipie 18]. Szukano krawców, by posłać ich do Lublina. Miano zabrać tysiąc mężczyzn. Wszyscy trzej – Toebbens, Hoffmann i Oschmann – ponoć chcieli się pozbyć jakiejś liczby ludzi i byli z całego zdarzenia bardzo zadowoleni.” (Pisma, s. 317)

ONI, IV A (179.11.1942)

„Liczba kobiet, które wczoraj zwolniono z Umschlagplatzu, ma wynosić 150. Jak się mówi, do soboty mają być zwolnione wszystkie pozostałe kobiety oraz mężczyźni, którzy się tam znajdują.” (Pisma, s. 321)

ONI, III A

„Poczta żydowska w Warszawie, a zwłaszcza jej najważniejszy dział – wydział paczek, który przez cały okres swojego istnienia cierpiał prześladowania i szykany ze strony Niemców, wraz z początkiem wysiedlenia znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. W magazynach znajdowało się wówczas ponad 6000 paczek, w większości z zagranicy, które trzeba było doręczyć adresatom. Ponadto na Poczcie Głównej w Warszawie [plac Napoleona 8] czekało na posortowanie kilka tysięcy paczek, które należało przekazać Poczcie Żydowskiej za pośrednictwem aryjskiego Biura Wymiany Pocztowej (Austauschstelle). Znajdowało się ono w sąsiedztwie poczty przy ul. Zamenhofa 19. Przesyłki (pieniądze i paczki) przekazywano codziennie, a każda partia obejmowała kilkadziesiąt tysięcy złotych i 1500-2000 paczek (jak wiadomo, wydział listów aż do likwidacji małego getta znajdował się w wydzielonym budynku przy ul. Krochmalnej). Do doręczania paczek i pieniędzy zatrudniano ponad osiemdziesięciu pracowników, w większości młodych, mężczyzn i kobiety. Ponieważ liczba paczek trafiających do getta rosła z każdym dniem, dyrekcja, chcąc nieco ulżyć tragicznej sytuacji żydowskich mieszkańców Warszawy, dokładała starań, aby napływające przesyłki były doręczane możliwie najszybciej.

W związku z tym również dnia 22 lipca wszyscy doręczyciele paczek i pieniędzy wyruszyli do pracy, chociaż w mieście panowało już wielkie napięcie i krążyły różne pogłoski.

Wprawdzie wszyscy, jak wspomniano, wyszli do pracy jak zwykle, ale efekty tej pracy nie były już zwyczajne. Z ponad tysiąca paczek, bo tyle zazwyczaj doręczano dziennie, tym razem doręczono jedynie 650. Podobnie było z przekazami pieniężnymi, ponieważ jeszcze tego dnia eksmitowano mieszkańców i zlikwidowano punkty dla uchodźców, więc nie można już było do nich wejść. Ponadto wielu adresatów przesyłek, którzy nie zaliczali się do uchodźców, opuściło swoje domy. Przebywali w szopach albo gdzieś się ukrywali.

Następnego dnia, tj. 23 lipca, sytuacja jeszcze się pogorszyła. Procent doręczonych przesyłek spadł o połowę, kilku doręczycieli schwytano i wywieziono na Umschlagplatz wraz z paczkami.” (Poczta żydowska w Warszawie a wysiedlenie, s. 450)

 

Leokadia Schmidt

ONI, III A

„Umschlagplatz znajdował się na Stawkach, gdzie Niemcy przywozili surowce dla fabryk i szopów produkujących dla nich, a gotowe wyroby zabierali pociągami towarowymi. Również cała aprowizacja getta przychodziła na Umschlagplatz. Obecnie Niemcy używali go przy wysiedlaniu na… wschód. Zamiast towarów ładowano Żydów i transportowano do komór gazowych. Oczywiście w tym okresie jeszcze nie mieliśmy pojęcia, co Herrenvolk robi z tymi ludźmi.” (s. 26)

JA, III A

„Zbliżaliśmy się do Umschlagplatzu. Słońce zaszło i zaczęło się już ściemniać. Jeszcze szereg uderzeń, głośnych krzyków i wyzwisk po niemiecku i ukraińsku. Wepchnięto nas całą gromadą do wnętrza jakiegoś budynku. Panowały tam nieprzeniknione ciemności. Na początku nie mogliśmy się w niczym zorientować. Czułam, że nogi ugrzęzły mi w czymś lepkim i śliskim. Ogarnęła nas zewsząd paskudna woń kału i wydzielin ludzkich, jakbyśmy się znaleźli w jednym wielkim ustępie […]. Wyjaśniła, że znajdujemy się w gmachu dawnego archiwum na Stawkach [Archiwum Dawnych Ksiąg Ludności, Stawki 6/8], który podczas wojny zamieniony został na szpital dla zakaźnie chorych. Obecnie część budynku, ta właśnie, gdzie jesteśmy, przeznaczona jest na tymczasowe przetrzymywanie ludzi do wysyłki. W drugim budynku mieści się szpital dziecięcy.” (s. 63-64)

ONI, III A

„Nikt nie wierzył, że istnieje i może mieć miejsce tak potwornym barbarzyński sposób niszczenia tylu milionów ludzi. Krematorium i inne szatańskie wymysły nawet nie przeszły przez myśl niczyją. Gdy na Umschlagplatzu, gdzie tego dnia było kilka tysięcy Żydów, czekaliśmy na pociągi, które miały nas zawieźć do Treblinki, młode i ładne dziewczyny malowały sobie policzki, aby wyglądać zdrowo i świeżo. Chciały dostać się do lepszej pracy. Wszyscy wierzyli, że jadą do obozu, gdzie według stanu zdrowotnego będzie się segregować ludzi do pracy.” (s. 67)

JA, III A

„Wyszliśmy na podwórze, by rozejrzeć się i poszukać znajomych. Był to raczej duży plac. Z jednej strony zamykał go gruby, wysoki mur, z drugiej kilkupiętrowy budynek, w którym się znajdowaliśmy, a dalej budynek szpitalny. Na końcu, za tymi gmachami, widać było wielką bramę z napisem: ‘Przejście pod karą śmierci wzbronione’, a za nią tory kolejowe. Stąd o 6.00 wieczorem pociągi towarowe zabierały swój ładunek – po 200 osób w wagonie. Ze zgrozą patrzyliśmy na to miejsce.” (s. 69)

ONI, III A

„Była godzina 9.00 rano. Na placu panował wielki ruch. Raz po raz drzwi z trzaskiem się otwierały i ukazywali się obładowani paczkami i plecakami policjanci, wywołując głośno nazwiska osób, dla których były przeznaczone. Paczki te, zawierające niezbędne osobiste rzeczy, zostały wysłane za odpowiednią opłatą przez rodziny lub znajomych dla osób znienacka złapanych i umieszczonych na Umschlagplatzu. Przesyłek takich było całe mnóstwo. Później zajechał karawan i zabrano trupa staruszki oraz kilka innych osób zmarłych w nocy. Następnie zjawili się jacyś ludzie z miotłami i łopatami , którzy mieli uprzątnąć cały budynek.” (s. 71)

JA/ONI, III A

„Z naszego budynku do bramy szpitalnej [Najprawdopodobniej chodzi o Stawki 21] trzeba było przejść chodnikiem kilkadziesiąt metrów tak, aby siedzący na środku jezdni Szmerling tego nie zauważył. Należało przemknąć samemu, żeby w razie wpadki miało to pozory samodzielnej, bez niczyjej pomocy próby. Policjant, którego udział w takim przedsięwzięciu zostałby ujawniony, musiałby oddać czapkę – a to oznaczało transport i śmierć. Poczekaliśmy, aż ktoś zajął się Szmerlinga rozmową i, w imię Boże, ja pierwsza, z bijącym sercem i skroniami mocno pulsującymi, ruszyłam skulona i na palcach pod murem. Stanęłam szczęśliwie u celu, a kilka sekund później i mąż. Przy bramie prowadzącej do szpitala stało kilku policjantów, pilnując wejścia. Tu Froger nakazał nas wpuścić, umieścił nas w pokoju na parterze i polecił czekać cierpliwie na siebie. W pokoju było już kilka osób, które dostały się tu w ten sam sposób co i my. Opowiadano, że przed dwoma dniami podczas ładowania do wagonów Niemcy wpadli tu i zastrzelili na miejscu kilkadziesiąt ukrywających się osób. Znów dreszcz nas przeszedł. Zamiast odprężenia – dalszy ciąg niebezpieczeństwa. Postanowiliśmy rozejrzeć się, może znajdziemy chociaż prowizoryczną kryjówkę. Prócz naszego pokoju były tam jeszcze trzy inne. Wszystkie zupełnie puste. Okratowane okna wychodziły na ulicę. Gdyby ktoś stanął na zewnątrz na stołu i zajrzał do środka, wszyscy bylibyśmy nakryci, bowiem nie było żadnego sprzętu, za którym można by się było schować. Na korytarz nie pozwalano wyjść, gdyż obawiano się, że przez wielkie oszklone drzwi Niemcy mogą zajrzeć, jak to czynili często, i wtargnąć do środka. W ustępie już zamknęli się ludzie przybyli przed nami. Nie pozostawało nic innego, jak zdać się na łaskę losu. Ułożyliśmy się więc na podłodze pod oknem, przy kaloryferze. Niektóre kobiety za wysoką opłatą pożyczały od służby szpitalnej zapasowe fartuchy i czepki. Ubierały się w nie i, zaopatrzone w ścierki i naczynia z wodą, sprzątały. W krótkim czasie zaroiło się od sprzątaczek. My nie próbowaliśmy już żadnych innych środków.” (s. 76)

JA, III A

„Na zegarze była godzina 7.30 wieczór. Wyjrzeliśmy oknem na podwórze, gdzie niedawno było piekło. Straszny widok przedstawił się naszym oczom. Dziesiątki trupów leżało na Umschlagplatzu. Całe podwórze zawalone było dosłownie plecakami, tobołkami i garnkami, których ludzie tak pieczołowicie strzegli, nie chcąc nikomu ich udzielić.” (s. 77)

 

Henryk Makower

JA, III B/III C

„Było mi danym widzieć dużo takich korowodów. Przedostatni – kiedy szedłem ze swoją rodziną [na Umschlagplatz, dk)], z mamusią, Lonią, Lalunią, Józiem, Niuta i Dimą. Ostatni – ostatniego dnia <wielkiego wysiedlenia>, kiedy był likwidowany szpital i personel na Żelaznej 103 wraz z resztą wychwytywanych z kotła ludzi.” (s. 67)

JA, III

„Dziadek z córką powędrowali dalej, ale nie mieli dokąd iść, bo dzieci już nie było. Poszli więc pod Gminę, na placyk przy ul. Zamenhofa, i tam tę parę nędzarzy ujrzała pani Zofia Jaszuńska. Skończył się pierwszy akt tragedii, wkrótce byli już umyci, najedzeni, u swoich. Ale niedługo! Po kilku dniach dziadek znalazł się znów na Umschlagu.” (s. 94)

„Zaraz któregoś z pierwszych dni przeżyliśmy nalot radziecki na Warszawę. Było jasno jak w dzień, bomby padały gęsto i były bardzo liczne. Tej nocy zostały zniszczone Sądy na Lesznie, szpital wojskowy ewakuowano, dom na Dzielnej 2 tuż przy naszym mieszkaniu spalił się prawie doszczętnie. Umschlag jednak nie został trafiony.” (s. 103)

 

Marek Edelman

ONI, III A

„A Niemcy, nie przebierając w środkach, stosują nowy chwyt propagandowy. Przyrzekają i dają każdemu ochotniczo zgłaszającemu się do wyjazdu 3 kg chleba i 1 kg marmolady. To wystarcza. Dalej już propaganda i głód robią swoje. Pierwsza daje do ręki niezbity argument przeciwko wszelkim „bajkom” o komorach gazowych („pocóżby dawali chleb, gdyby chcieli mordować”), głód – jeszcze mocniejszy, przesłania wszystko obrazem trzech bronzowych, wypieczonych bochenków. Ich smak już prawie wyczuwalny, bo przecież oddziela cię od nich tylko krótka droga z domu na „Umschlagplatz”, z którego odchodzą wagony, sprawia, że oczy przestają widzieć, co czeka na końcu drogi, ich zapach, znany, dobry, odurza, mąci myśl, która przestaje rozumieć to, co na pozór tak oczywiste. Zdarzają się dni, kiedy setki ludzi odchodzą z „Umschlagu” i po kilka dni czekają na kolejkę na wyjazd.” (s. 32-33)

JA/ONI, III A

„Ludzie poruszający się poza obrębem blokady rozpaczliwie szukają swych bliskich wśród idących wolno jezdnią, obstawionych Ukraińcami i policją żydowską czworobocznych grup. Za nimi, jedne przy drugich, zmobilizowane „riksze” wiozą starców i dzieci.

Bo droga na Umschlag jest daleka. Plac „przesiedleńczy” – miejsce, z którego odchodzą wagony, mieści się na samym skraju getta, na ulicy Stawki. Otaczające go wysokie mury, pilnie strzezone przez żandarmów, przerywaja się w jednym tylko wąskim miejscu. Tym wejściem właśnie wprowadza się grupy bezradnych, bezsilnych ludzi. Wszyscy mają w reku jakieś papiery, karty pracy, legitymacje. Stojacy przy wejściu żandarm rzuca na nie okiem. „Rechts” – to znaczy życie. „Links” – to znaczy śmierć.” (s. 34-35)

„Fala ludzka napływa, rośnie, zalewa cały plac, trzy duże, trzypiętrowe budynki poszkolne. Ludzi jest więcej, niż wymaga tego czterodniowy nawet kontyngent, ludzie są na „zapas”. Po 4-5 dni czekają na załadowanie do wagonów. Ludzie wypełniają każdą wolna przestrzeń, cisną się do gmachów, biwakują w pustych salach, korytarzach, na schodach. Brudne, lepkie błoto zalewa podłogi. Wody w kranach nie ma, ubikacje są zatkane. Co krok noga grzęźnie w kale. Zapach potu i moczu dławi w gardle. Noce są zimne, w oknach nie ma szyb. Niektórzy mają na sobie tylko koszule nocne, szlafroki.

Drugiego dnia głód gryzie żołądek bolesnymi skurczami, zeschnięte, popękane wargi męczą się bez kropli wody. Dawno już skończyły się czasy trzech bochenków chleba.” (s. 35)

„Możliwości wyjścia z Umschlagu istnieją, ale są kroplą w morzu wobec tysiącznego tłumu oczekującego ratunku. Niemcy sami stworzyli te możliwości, przenosząc do jednego z budynków szpitalik dziecięcy z „małego getta” i tworząc w swej złośliwości wobec skazanych na śmierć, małe ambulatorium dla nagłych wypadków. Co dzień rano i wieczorem zmieniają się drużyny pracowników w białych fartuchach, z dowodami pracy w ręku. Wystarczy więc ubrać kogoś w biały fartuch, a łatwo już wyprowadzić go z ekipą pielęgniarek i lekarzy. Pielęgniarki biorą dzieci na ręce podając je za swoje. Gorzej jest ze starcami. […] W karetkach pogotowia lub trumnach przemyca się więc żywych, zdrowych ludzi poza obręb Umschlagu. Niemcy zaczęli jednak sprawdzać karetki i stan zdrowia „chorych”. Wobec tego, żeby dowód był namacalny, w małym pokoiku za ambulatorium, bez znieczulenia, na żywo, łamie się nogi owym wybranym starcom i staruszkom, którzy dzięki tej lub innej prośbie, czy protekcji przeznaczeni zostają na chwilowe odroczenie śmierci.’ (s. 36-37)

„[…] „pomaga” też ludziom na własną rękę policja żydowska, biorąc „od głowy” za wyprowadzenie bajońskie sumy w pieniądzach, złocie, kosztownościach. Ci, których uratowano, a było ich przecież stosunkowo tak mało, wracają tu najczęściej poraz drugi i trzeci, by wreszcie zginąć w nieubłaganej głębi wagonów.

Tym niemniej ludzie ratuja się rozpaczliwie, czepiają się fartuchów przechodzących pielęgniarek, żebrząc o biały fartuch, dobijają się do drzwi szpitala, strzeżonych przez żydowskiego policjanta.

Jakiś ojciec błaga o wypuszczenie choć dziecka. Lekarz naczelny szpitala Bersonów i Baumanów, dr. Anna Braude-Heller, zabiera mu je z rąk i siłą, mimo oporu wartownika, wpycha do szpitala.

Bladą, nieprzytomną Helenę Szefner, przyprowadzoną z ostatniej blokady wciągaja tu również nasi towarzysze, by przy pierwszej okazji za legitymacją lekarską wypchnąć ją poza mury Umschlagu.” (s. 37-38)

„Najważniejszą i najtrudniejszą rzeczą jest przetrwać na Umschlagu moment ładowania. Transporty odchodzą rano i wieczorem – dwa razy dziennie odbywa się ładowanie. Nieprzerwany łańcuch Ukraińców otacza plac i zagarnia tysiączny tłum. padają strzały. Każdy jest celny. […] Coraz bliżej i bliżej gnają te strzały ku przygotowanym, bydlęcym wagonom. Mało! Jak oszalałe bestie pędzą Ukraińcy spowrotem przez pusty plac do gmachów. I tu zaczyna się dzika gonitwa. Nieprzytomny tłum pędzi na górne piętra, ciśnie się do drzwi szpitala, kryje się w ciemne dziury na strychu, byle wyżej i dalej od pogoni, może uda się przetrwać ten jeszcze transport, uratować jeszcze jeden dzień życia.” (s. 38)

„Dnia 13 sierpnia 1942 zostaje z fabryki W.C. Toebbensa zabrana Sonia Nowogródzka. Dziwnie się to jakoś złożyło. Dwa dni przed tym Sonia, wyglądając przez okno na powracających z pracy, mówi: „Moje miejsce jest nie tutaj. Zobaczcie, kto zostaje w getcie – to przecież kołtuństwo. Cały proletariat idzie czwórkami na Umschlag. Ja muszę z nimi pójść. Gdy ja z nimi będę, to nawet w ostatnich chwilach w wagonach i dalej będą czuć się ludźmi. Pozostaje nas mała garstka. Robimy, co można, ale można bardzo mało. Chcemy za wszelką cenę ratować jeszcze to, co się da. Umieszczamy ludzi na niemieckich, jak się wówczas zdawało, najlepszych placówkach pracy. Powoli tracimy kontakt prawie z wszystkimi. Pozostaje tylko jedna większa grupa towarzyszy (20-25 osób) u „szczotkarzy” na Franciszkańskiej.” (s. 39-40)

JA/ONI, III B

„To, co się dzieje na Umschlagu teraz, gdy ratunku już nie ma żadnego i znikąd, nie daje się ująć w najmocniejsze ludzkie słowa. Sprowadzeni już wcześniej chorzy, dorośli i dzieci ze szpitalika, leżą opuszczeni w zimnych salach. Robią pod siebie i pozostają już tak w cuchnącej mazi moczu i kału. Pielęgniarki wyszukują w tym tłumie swoich ojców i matki i z dzikim jakimś błyskiem w oczach wstrzykują im dobrą, śmierć dającą morfiną. Czyjaś litościwa, lekarska ręka wlewa po kolei w rozpalone buzie obcych, chorych dzieci wodę z rozpuszczonym cjankiem. Należy jej się cześć – oddaje swój cjanek. Bo cjanek – to teraz skarb najdroższy, nieodkupiony. Cjanek oznacza cichą śmierć, ratuje przed wagonami.” (s. 42)

ONI, IV A

„Jedna z naszych grup bojowych, która jeszcze nie została zaopatrzona w broń, zostaje złapana przez Niemców i razem z całą placówką odprowadzona na Umschlag. Przed wejściem do wagonów B. Pelc wygłasza krótkie przemówienie. Słów jest nie wiele. Ale słowa są mocne, słowa są takie, że z przeszło 60 osób nikt nie wchodzi do wagonu. Wszystkich 60 Van Oeppen (szef Treblinki) rozstrzeliwa własnoręcznie na miejscu. Ta grupa pokazuje Żydom, że wszędzie i zawsze, w każdych warunkach można i należy przeciwstawiać się Niemcom.” (s. 47)

ONI, IV B

„Gdy na początku marca Niemcy znów wzywaja do wyjazdu shop szczotkarzy, z trzech i pół tysiąca ludzi nie zgłasza się nikt. Ż. O. B. przeprowadza bezkompromisowo wszystkie swoje plany. Transport maszyn szczotkarskich, załadowanych do wagonów na Umschlagplatzu, zostaje spalony w drodze przy pomocy specjalnie w tym celu spreparowanych butelek zapalających z opóźnionym zapalnikiem.” (s. 50)

JA/ONI, IV B

„Niemcy widocznie dochodzą do wniosku, że dobrowolnie Żydzi z warszawskiego getta nie wyjadą. Zaczynają się znów łapanki. Niemieccy „werkschutze” osadzają na Wachstubie kilkudziesięciu Żydów, zatrzymanych na ulicach getta za drobne przewinienia. Mają oni nazajutrz być odtransportowani do obozu w Poniatowie. Komenda Ż.O.B. jest jednak innego zdania. O godzinie 5-ej min. 30 przed wieczorem uzbrojona grupa Ż.O.B. dostaje się na Wachstubę, terroryzuje pełniących służbę policjantów i zwalnia wszystkich zatrzymanych. Dzieje się to pod drzwiami warty niemieckiej, która boi się interweniować. Wobec tego Niemcy próbują innego sposobu. Zatrzymanych ładują na samochody i wywożą odrazu na Umschlag. Ale Ż.O.B. działa jeszcze szybciej. Na terenach między poszczególnymi blokami (tzw. międzygetto) zostają ustawione grupy bojowe, które odbijają zatrzymanych.” (s. 52)

 

Adam Czerniaków

JA, II B

„Rano Gmina. Potem zwiedziłem Umschlagplatz. Ogromny obszar, potężne zakłady, liczny personel” (s. 197)

JA, II C

„Wczoraj zakończono zbiórkę futer. Samochodami SS zwieziono na Umschlagplatz celem przesortowania. Był Jesuiter i Auerswald. Za każdym autem jechał na motocyklu konwój z karabinem. Boimy się kradzieży. Futra spakowano do worków papierowych.” (s. 239)

„Dziś rano na Umschlagplatzu wybuchł pożar w komorze dezynfekcyjnej futer (nie zebranych u Żydów), prawdopodobnie od pieca wadliwie obsłużonego. Było wiele podejrzeń i emocji.” (s. 241)

JA, II D

Z rana o 10-ej wyruszyli do Treblinki niemieccy Żydzi, umieszczeni przez nas w kwarantannie na Leszno 109- 111 w wieku od 17 do 35 lat. (s. 264)

JA/ONI, II D

„Rano Gmina. Dziś przyjechał z Czech transport 1000 ludzi. O 6 rano nastąpiło wyładowanie. Zebrano ich w synagodze. Przemawiałem do nich.” (s. 269)

JA, II D

„O 3 po południu czekałem na Umschlagplatzu na transport 1000 Żydów z Niemiec. O 5-tej dzwoni komisarz, że przyjadą o 6-ej. Potem zakomunikowano, że skierowano transport na Łódź.” (s. 269)

Emanuel Ringelblum

ONI, III B

„Pani I. [Basia Temkin-Bermanowa] to bardzo ciekawy typ Żydówki „na powierzchni”. Z zawodu bibliotekarka, dołożyła nadludzkich starań, by utworzyć w getcie bibliotekę publiczną dla dzieci. Swoje osiągnęła pomimo piętrzących się na każdym kroku przeszkód. Była czynna w towarzystwie, które opiekowało się dziećmi w „Centosie”. Gdy wybuchła akcja przesiedleńcza, znalazła się kilkakrotnie na Umschlagplatzu i cudem uniknęła wyjazdu na „Wschód”, jak w terminologii niemieckiej nazywano Treblinkę. Na dzień przed „kotłem” na ul. Niskiej, jak nazywano skoncentrowanie całej ludności Warszawy w czworoboku: Gęsia-Niska-Smocza-Zamenhofa, pani I., jakby tchnięta jakimś wieszczym przeczuciem, przeszłą ze swym mężem [Adolfem Bermanem] na aryjską stronę.” (s. 56)

ONI, II AIV

„W pierwszych miesiącach po utworzeniu getta osadzono przyłapanych po aryjskiej stronie w Areszcie Centralnym przy ul. Gęsiej. W pierwszych dniach akcji lipcowej w roku 1942 oczyszczono areszt na ul. Gęsiej z więźniów, kierując ich do Treblinki. Odtąd było zasadą, że Żyd przyłapany w czasie akcji przesiedleńczej po aryjskiej stronie szedł na Umschlagplatz i stąd do Treblinki.” (s. 80)

JA, III (Akcja Likwidacyjna)

„Na własne oczy widziałem, jak kilku „słabeuszów” z Żydowskiej Służby Porządkowej, bez asysty Ukraińców i SS-owców, prowadziło na „Umschlag” grupę tragarzy, rosłych jak dęby, o szerokich barach, o mięśniach ze stali. Gdyby ludziom tym przeszło przez myśl, że idą na śmierć, wystarczyłoby, żeby jeden z nich ruszył palcem, a „bractwo” ze Służby Porządkowej ulotniłoby się jak kamfora.” (s. 82-83)

ONI, III A

„Było to w pierwszych dwóch tygodniach trwania akcji przesiedleńczej. „Akcja” była jeszcze w rękach żydowskiego „Ordnungsdienstu”, który codziennie dostarczał molochowi SS-owskiemu wymaganą liczbę ofiar. 5 sierpnia zdarzyło się, że żydowska policja nie mogła dostarczyć wymaganego kontyngentu. Puste wagony do Treblinki żądały żeru, czekały. Dlatego wieczorem SS-mani i Ukraińcy ruszyli na Nowolipie, które miało być opróżnione na mieszkania dla firmy Schultza [szop przy ul. Nowolipie 44]. Odcięli ulicę, zablokowali ją ze wszystkich stron i zabrali wszystkich mieszkańców zablokowanych domów na Umschlagplatz. Stamtąd przewieźli ich wagonami do Treblinki. Za dnia, kiedy akcję przeprowadziła policja żydowska pod nadzorem Niemców, można było z Umschlagplatzu uwolnić niektóre osoby. Wieczorem, kiedy SS samo odgrywało swoją diabelską grę, żadne interwencje nie wchodziły w rachubę. Nie honorowano żadnych dokumentów, nawet na nie patrzono. Wszyscy zostali załadowani do wagonów śmierci bezpośrednio skierowanych do Treblinki. Tego sławetnego piątku tow. Sagan był w odwiedzinach u przyjaciół. Tam dowiedział się, że ul. Nowolipie, przy której mieszkał, została zablokowana przez SS. Tow. Sagan zdawał sobie sprawę, czym to grozi, ale chciał podzielić los swojej rodziny, los swojej żony i dwojga dzieci. Udał się na Nowolipie, skąd został zabrany do Treblinki. Tow. Sagan mieszkał we wspólnym mieszkaniu ze znanym pisarzem Szyją Perle i dziennikarzem Bencjonem Chilinowiczem. Perle postanowił zejść na ulicę, mimo że SS ostrzegało, że każdego Żyda zastanego w domu zastrzelą na miejscu. Perle uważał, że lepsza jest śmierć w domu aniżeli w Treblince. Również tow. Sagan postanowił pozostać w swoim mieszkaniu na 5 piętrze. Kiedy jednak dotarło domu, jego rodzina już stała w szeregu kierowanym na Umschlagplatz. Tow. Sagan stanął więc w szeregu idącym na śmierć. Perle ocalał. [Funkcjonariuszom] SS nie chciało się wejść na piąte piętro.” (s. 148-149)

JA, IV A (styczeń 1943)

„Wydarzyło się to w styczniu 1943 r. z towarzyszem z Ha-Szomeru Zandmanem w szopie Hallmana przy Nowolipkach [55-83], gdzie mieszkałem po pierwszym wysiedleniu. Organizacja Bojowa przeprowadziła w tym czasie wiele aktów terrorystycznych przeciwko ludziom, którzy zawinili wobec społeczności żydowskiej w Warszawie. Za karę oblewano witriolem. U Hallmana oblano byłego policjanta. Wykonawcy wyroku szczęśliwie uszli w porę, ale Zandman, który miał coś wspólnego z tym wyrokiem, został zatrzymany przez Werkschutz i oblany witriolem. Werkschutz powiadomił niemiecką dyrekcję [szopu] o zaaresztowaniu tow. Zandmana. Tow. Mordechaj, dowiedziawszy się o tym wszystkim, udał się tegoż dnia do szopu Hallmanna i razem z kierownictwem Organizacji Bojowej oraz ze mną opracował plan oswobodzenia tow. Zandmana. O godzinie czwartej nad ranem do lokalu Werkschutzu weszło pięciu uzbrojonych bojowców z maskami na twarzach, uwolnili tow. Zandmana i przy okazji zabrali wszystkie dokumenty i odznaki Werkschutzu. Odbyło się na kilka godzin przed rozpoczęciem akcji styczniowej. Tow. Zandmana wzięto po raz drugi na Umschlagplatz, skąd towarzysze z ruchu oswobodzili go.” ( s. 166-167)

JA, III A

„Po raz ostatni widziałem dr. Lipowskiego podczas pierwszej akcji wysiedleńczej w Warszawie. ŻSS zajmowała wtedy dom przy Dzikiej 3, naprzeciwko Umschlagplatzu, gdzie urzędnicy rozdawali deportowanym, z przydziałów Gminy, chleb i marmoladę. Chciałem za wszelką cenę dotrzeć do Umschlagplatzu, żeby na miejscu osobiście interweniować w sprawie kilku osób, które zostały zabrane na Umschlagplatz. Nałożyłem białą opaskę z napisem „Umsiedlungsaktion” i wraz z grupą pracowników ŻSS, obładowanym chlebem, wszedłem na Umschlagplatz. Na dużym placu, ogrodzonym drutem kolczastym, ujrzałem ogromny tłum, który całą siłą parł do wyjścia. W pobliżu drutów zobaczyłem siedzącego na ziemi słabego dr. Lipowskiego oraz jego jedyną córkę. Zwróciłem się do komendanta Umschlagplatzu, żydowskiego oficera policji Szmerlinga (Niemcy nazywali go żydowskim katem, Żydzi zaś, z uwagi na podobieństwo do włoskiego marszałka, „Balbo”). Interweniowałem wtedy u niego w sprawie trzech osób: w sprawie dr. Lipowskiego, znanej pianistki Hanny Diksztajn i znanej malarki Reginy Mundlak. Szmerling obiecał mi uwolnić te osoby i umówił się ze mną, abym przyszedł do niego za 3 godziny. Gdy przyszedłem po paru godzinach po raz drugi, sytuacja była zgoła inna. Szmerling, kat warszawskich Żydów, miał jeden ze swoich napadów szału, nie chciał już nic słyszeć o żadnych artystach i naukowcach. Gdy zacząłem energicznie żądać, wyjął pejcz i zaczął mi grozić, że zaraz i ja pojadę do Treblinki. Koniec był taki, że dr Lipowski pojechał do Treblinki.” (s. 189-190)

ONI, III

„Młoda, zaledwie 20-letnia, utalentowana pieśniarka, córka znanego dyrygenta chóru synagogi na Tłomackiem [Dawida Ajzensztadta], została odkryta podczas wojny. Swoimi pieśniami, śpiewanymi po polsku, hebrajsku i żydowsku, oczarowała po prostu całą Warszawę. Była główną atrakcją wielkich wydarzeń literacko-artystycznych. Młoda, piękna, czarnowłosa Marysia była najpopularniejszą osobą w Warszawie. Jej program składał się z utworów najznakomitszych poetów żydowskich, polskich i hebrajskich. W sierpniu [1942 r.] Niemcy zaciągnęli ją na Umschlagplatz, gdzie dzięki ratującemu wartościowych ludzi Rembie została uratowana z wagonu śmierci, do którego zagnali ją razem z jej rodzicami. „Przemyt” ten zauważył SS-man i biciem zapędził rodzinę Ajzensztadtów z powrotem do wagonu. Wkrótce po tym Remba ponownie wysłał swych ludzi, żeby uratowali Marysię i jej rodziców. Marysia była jednak zbyt wstrząśnięta po wcześniejszych razach, aby jeszcze raz spróbować szczęścia. Zastrzelono ją na Umschalgplatzu, gdy stawiała opór SS.” (s. 225)

ONI, IIII

„[Aron Koniński] Miał lat około czterdziestu, przed wojną działał w Towarzystwie JEAS. Z ramienia tej instytucji kierował Domem Emigrantów przy ul. Mylnej 18, zbudowanym dzięki staraniom znanego warszawskiego działacza Abrahama Podliszewskiego. Koniński był dobrym organizatorem i dzięki jego gospodarności Dom Emigrantów stał się wzorem porządku, a długi hipoteczne Domu stale malały. W związku z tym, że fala emigracyjna w ostatnich latach przedwojennych znacznie się zmniejszyła, budynek przy ul. Mylnej 18 przeznaczono dla celów turystycznych. Liczne wycieczki z różnych stron kraju znajdowały tam schronienie i spotykały się zawsze z serdecznym przyjęciem. […] Centos od pierwszych nalotów bombowych na Warszawę szukał lokali w celu urządzenia w nich internatów dla nowych ofiar wojny, dla tysięcy bezdomnych dzieci, pozbawionych opieki. Także przy Mylnej 18 został utworzony internat. Koniński miał odpowiednie przygotowanie pedagogiczne. Przez długie lata był kierownikiem bursy dla młodzieży. Nowy dziecięcy internat Centosu był jednym z najlepszych, panowały tam porządek, czystość i dyscyplina. Dzieci czuły się przy Mylnej jak u siebie w domu. […] Kiedy wybuchła akcja wysiedleńcza Żydów Warszawy, Koniński doskonale wiedział, dokąd wywożą wysiedlonych i co ich tam czeka. Wiedział też, że pierwszymi ofiarami akcji byli we wszystkich miastach mieszkańcy internatów i mimo to pozostał w zakładzie aż do ostatniej chwili, kiedy to mordercy z SS zabrali wraz z dziećmi cały personel umysłowy i fizyczny z Mylnej 18 na Umschlagplatz, a stąd do Treblinki.” (s. 240)

 

 

Adina Blady-Szwajger

JA/ONI, III

„I codziennie wychodziłam po odjeździe wagonów na opustoszały plac i zbierałam dzieci, które matki porzucały. Może chciały je ratować przed śmiercią, a może tylko siebie? […] A wtedy w ogóle nie czułam nic, jak wychodziłam na podwórko i pokazywałam temu Ukraińcowi wódkę i piłam pierwsza, a on resztę i wtedy zbierałam te dzieci, i odnosiłam do szpitala na oddział.

Kiedyś on rozmawiał ze mną, a w oknie szpitala ukazała się dziewczyna. Podniósł karabin, zastrzelił ją i dalej coś do mnie mówił. A ja wzięłam dziecko i powiedziałam mu do widzenia i poszłam, tylko nie wiedziałam, jak je trzymać, żeby – jak on do mnie strzeli – nie trafił dziecka.” (s. 94)

ONI, III A (30 VII 1942)

„[…] a o piątej rano poszedł na Umschlag dr Makower, który był lekarzem policyjnym, i powiedział, że wszyscy z wieczora poszli prosto do wagonów.” (s. 85)

JA/ONI, III

„Potem wysyłało się te „uratowane” dzieci karetką do getta, bo karetka jeździła do końca. Nie wiem, kto je zabierał. Niektóre wracały na Umschlag.” (s. 94)

ADRESY:

Dworzec Warszawa Gdańska (Umschlagplatz),   – Stawki 4 (Umschlagplatz),   – Stawki 4/6 (rampa – Umschlagplatz),    – Stawki 6,
Stawki 6/8 (szpital),   – Stawki 9,

TRASY:

Trasa: Elektoralna 12 (apteka) – Umschlagplatz,   – Trasa: Gęsia 30 (szop OBW) – Umschlagplatz,   – Trasa: Gęsia 81 -Umschlagplatz,   – Trasa: Karmelicka – Nowolipki – Zamenhofa – Stawki – Umschlagplatz,   – Trasa: Leszno – Karmelicka – Dzielna – Zamenhofa – Umschlagplatz,   – Trasa: Leszno 76 – Umschlagplatz,    – Trasa: Leszno 78  – Karmelicka – Zamenhofa – Umschlagplatz,  – Trasa: Małe Getto /Plac Grzybowski 3/5 – Żelazna – Nowolipie – Umschlagplatz,  – Trasa: Miła 34 (szop AHG) – Umschlagplatz,   – Trasa: Nalewki – Gęsia – Umschlagplatz,   – Trasa: Nalewki 33/35/37 – Umschlagplatz,   – Trasa: Nowolipie 18 (szop Oschmanna) – Umschlagplatz,   – Trasa: Otwock – Umschlagplatz,   – Trasa: Pawia – Umschlagplatz,   – Trasa: Prosta 14 (szop Toebbensa) – Zamenhofa – Umschlagplatz,   – Trasa: Tłomackie – Nalewki – Umschlagplatz,  – Trasa: Umschlagplatz – Leszno 109/111,   – Trasa: Umschlagplatz – Tłomackie 3/5,   – Trasa: Umschlagplatz – Zamenhofa – Leszno 76,    – Trasa: Zamenhofa – Gęsia – Umschlagplatz,    – Trasa: Zamenhofa – Umschlagplatz,

 

Bibliografia

– Noemi Szac-Wajnkranc, Przeminęło z ogniem. Pamiętnik. Pisany w Warszawie w okresie od założenia getta do jego likwidacji, przed. Efroim Kaganowski, Wydawnictwo Myśl, Warszawa 1990.

– Śmierć miasta. Pamiętniki Władysława Szpilmana 1939-1945, oprac. J. Waldorff, Warszawa 1946.

– Stanisław Gombiński (Jan Mawult), Wspomnienia policjanta z warszawskiego getta, red. naukowa i wprow. M. Janczewska, Warszawa 2010, ss. 282.

– Ludwik Hirszfeld, Historia jednego życia, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2011.

– Henryk Bryskier, Żydzi pod swastyką, czyli getto w Warszawie w XX wieku, Oficyna Wydawnicza ASPRA-JR, Warszawa 2006.

– Abraham Lewin, Dziennik, wstęp i opracowanie K. Person, Warszawa 2016.

– Perec Opoczyński, Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne Archiwum Getta Warszawy, t. 31: Pisma Pereca Opoczyńskiego, oprac. M. Polit, Warszawa 2017.

– Perec Opoczyński, Poczta żydowska w Warszawie a wysiedlenie, w: Tenże: Reportaże z warszawskiego getta, przekład, redakcja naukowa i wprowadzenie M. Polit, Warszawa 2012.

– Leokadia Schmidt, Cudem przeżyliśmy czas zagłady, przedmowa i objaśnienia Władysław Bartoszewski, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1983.

– Henryk Makower, Pamiętnik z getta warszawskiego. Październik 1940-styczeń 1943, Opracowała i uzupełniła Noemi Makowerowa, Ossolineum 1987.

– Marek Edelman, Getto walczy. (Udział Bundu w obronie getta warszawskiego), Warszawa 1945.

Adama Czerniakowa dziennik getta warszawskiego 6 IX 1939 – 23 VII 1942, oprac. Marian Fuks, Warszawa 1983.

– Emanuel Ringelblum, Archiwum Ringelbluma. Konspiracyjne Archiwum Getta Warszawy, tom 29a Pisma Emanuela Ringelbluma z bunkra, oprac. E. Bergman, T. Epsztein, M. Siek, Warszawa 2018.

– Adina Blady-Szwajger, I więcej nic nie pamiętam, Warszawa 2010.